Od początku było zainteresowanie, ale teraz jest już stała klientela. Trzy małe stoliczki, atmosfera serdeczna, jedzenie proste, ale smaczne.
Elżbieta Gralewska, romanistka z wieloletnim doświadczeniem, tłumaczka, zauroczona Francją, zajmowała się wieloma rzeczami - dydaktyką, działalnością społeczną, projektami unijnymi.
Znad Loary nad Bystrzycę
Wiele wskazówek znalazła na internetowym blogu dla małych firm. Tam przeczytała, że można robić każdy biznes, ale trzeba kochać to, co się robi.
- Jeśli kochasz czekoladę, nie bierz się do sprzedawania traktorów - podaje przykład. - Nie musisz produkować czekoladek, możesz je sprzedawać, opracować nowe wzory bombonierek, pozłotek, atrakcyjne logo, reklamę etc.
Nasza tarta nic niewarta
- Pomyślałam, żeby swobodę i lekkość, jaką mają na co dzień Francuzi, przenieść tutaj, do tego lokalu z tartą, jako kulinarną ofertą, bardzo popularną tam, a u nas wcale nieznaną.
Dlaczego nieznaną? Ponieważ to, co serwowane jest w niektórych lokalach jako tarta, daleko odbiega od wzorca.
Podglądanie mistrzów
Tam chodziły do najlepszych piekarni serwujących tartę i próbowały.
- Ale co to były za degustacje! - dziś wspomina z uśmiechem. - Każdą porcję rozbierałyśmy jak w laboratorium, na części pierwsze. Analizowałyśmy pod względem smaku, jakości farszu i ciasta, próbowałyśmy odgadnąć, jakie są składniki.
Przez żołądek do biznesu
- U mnie w domu, w piekarniku, piekłyśmy tarty. Na przykład trzy pomidorowe, różniące się nieco farszem lub ciastem. Później oceniałyśmy: ten farsz lepszy, tamto ciasto lepsze. I znów piekłyśmy następne. Ile tego musiałyśmy zjeść! Ile za prąd zapłaciłam! Nie oszczędzałam na niczym, robiłam wszystko zgodnie z przepisami.
Wreszcie uznały: można startować.
Wtedy zaczęło się szukanie lokalu. Znalazły niewielki, w centrum miasta. Trzeba było zainstalować w nim wszystkie urządzenia wymagane przez sanepid i zaaranżować wnętrze tak, aby nabrało klimatu francuskich i belgijskich kafejek. A z pieniędzmi było krucho.
Żegnaj Anglio, witaj Lublinie
Dziś w "Tarta'Yvonne” za ladą stoi Kamila Prokopowicz, córka właścicielki.
- Mama ściągnęła mnie z Anglii - mówi. - Nie żałuję! Poznaję nowych ludzi, staram się stworzyć domową atmosferę. Na początku obawiałam się, czy potrafię sprostać wymaganiom klientów, czy powinnam być rozmowna, czy raczej z dystansem. Dziś już wyczuwam, kiedy ktoś ma ochotę na pogawędkę, a kiedy woli milczeć.
Reklamy nie trzeba
Pierwsze osoby, które tu przyszły, przyprowadzały inne. I tak, pocztą pantoflową, rozeszła się wieść, gdzie w Lublinie można dostać prawdziwą tartę.
Maria Kolesiewicz