Osoby przyjmujące nas do pracy wymagają od kandydata wysokich kwalifikacji, kultury i schludnego ubrania. Od siebie czasem wymagają niewiele.
Podczas rozmowy kwalifikacyjnej oczekujemy przede wszystkim rzetelnych i wyczerpujących informacji, które wyjaśnią nam dokładnie, na czym miałyby polegać nasze obowiązki i co się z nimi wiąże.
Wydaje się to oczywiste, ale historia Joanny Krawiec pokazuje, że nie zawsze tak bywa.
- Pani przeprowadzająca ze mną rozmowę nie była w stanie nic powiedzieć o firmie, dla której rekrutuje, a zakres obowiązków okazał się zupełnie inny niż podany w ogłoszeniu. Na końcu wyszło na jaw, że praca jest płatna za godziny, choć w ogłoszeniu napisano, że na etat.
Rekrutujący często wychodzą z założenia, że jak ktoś się zgłasza, to po rękach będzie całował za byle co.
Potencjalny pracownik musi być schludnie ubrany, mieć wyłączony telefon i prezentować odpowiedni poziom kultury. Podobnych rzeczy oczekujemy od strony przesłuchującej. Właśnie z takim nastawieniem na rozmowę poszedł Michał.
- Spotkało się ze mną dwóch właścicieli firmy. Jeden ubrany i zachowujący się bardzo przyzwoicie, drugi natomiast przyszedł spóźniony 20 minut i był ubrany na sportowo, bo, jak powiedział, właśnie wrócił z fitnessu. Dodatkowo zapalił papierosa. Podczas rozmowy zadawał dziwne pytania, rzucał prymitywnymi żartami, często zerkał na zegarek oraz odbierał telefon w trakcie mojego przesłuchania.
Spóźnienie na rozmowę kwalifikacyjną może nas od razu w oczach pracodawcy zdyskredytować. Co jednak się dzieje, gdy spóźnia się druga strona? Opowiada Sławomir Pahlke:
- Byłem przesłuchiwany przez osobę, która po pierwszej "eliminacji” wyznaczyła mi drugą. Kiedy przyszedłem o określonej godzinie, okazało się, że jej jeszcze nie ma. Za to spotkałem samego prezesa, który zaprosił mnie do siebie i po 15 minutach zaproponował pracę. Kiedy ta właściwa osoba przyszła, już nie musiała kontynuować przesłuchania. Byłem zatrudniony, a tamta osoba po 2 miesiącach zwolniona. Ja awansowałem na jej miejsce.