Właściciele konnych bryczek, którzy od lat wożą turystów po nadwiślańskim miasteczku, coraz głośniej narzekają na mechaniczną konkurencję w postaci pojazdów elektrycznych. – Jeśli nikt nam nie pomoże, dorożki z Kazimierza znikną, a konie czeka ubojnia – opowiada jeden z woźniców
Pięknie zdobione bryczki i stukot kopyt w trakcie turystycznych przejażdżek należy do największych atrakcji Kazimierza. Jednak właściciele dorożek powoli przegrywają walkę o klienta. W ciągu ostatnich lat znacznie przybyło pojazdów napędzanych elektrycznymi silnikami. Są ona ciche i mogą zabrać nawet kilkunastu klientów naraz, a ich kierowcy pełnią jednocześnie funkcję przewodników, opowiadając o kazimierskich zabytkach.
Początkowo konkurencja z tradycyjnymi dorożkami była wyrównana, ale obecny rok właścicielom konnym zaprzęgów daje ostro w kość.
– Dla nas to jest prawdziwa katastrofa. Sporo zainwestowałem w tę działalność, a teraz zastanawiam się na jej zakończeniem. Wszystko przez te meleksy, które obsiadły już całe miasto. Zabierają nam klientów. Kiedyś na jednym weekendzie dało się utargować 1,5 tys. zł, dzisiaj jest 3-4 razy mniej. To przestaje się opłacać. Jeśli nikt nam nie pomoże, dorożki z Kazimierza znikną, a konie czeka ubojnia – opowiada kazimierski woźnica.
O jaką pomoc chodzi dorożkarzom? Ci przekonują, że eko-busy naginają przepisy obowiązujące wszystkich lokalnych przewoźników, a władze przymykają na to oko.
– Wszyscy płacimy tyle samo za miejsce postojowe (2,5 zł za metr kw. na dobę przyp.), ale oni są tak zorganizowani, że po odjeździe jednego meleksa, zaraz podjeżdża następny. I cały czas stoi ich 5, a jeździ 20. Zgłaszamy to do Urzędu Miasta, ale tam nie widzą problemu – żali się wozak.
I faktycznie, w kazimierskim Ratuszu kwestia tego, ile pojazdów znajduje się w ruchu, nikogo nie interesuje, bo nie jest to wartość regulowana uchwałą. – My opieramy się na przepisach dotyczących opłat za zajęcie pasa drogowego, a te są identyczne dla wszystkich. Takie same dla właścicieli meleksów i dorożek. Nie możemy przecież nikogo faworyzować – tłumaczy Iwona Kowalska, szefowa działu inwestycji w Urzędzie Miasta.
Jak dodaje, o tym, którą formę przewozów wybrać, decydują klienci. Czy zatem dorożkarzom należy się pomoc ze strony urzędników?
– Moim zdaniem są osoby, które wybierają meleksy, ale nie brakuje także miłośników dorożek. Tym drugim przecież niczego nie zabraniamy, mogą konkurować na tych samych zasadach – przekonuje Kowalska.
Podobnego zdania jest Paweł Czopek, właściciel największej firmy oferującej przewozy eko-busami.
– Ja nawet rozumiem dorożkarzy, ale co ja mogą na to poradzić? Jesteśmy znacznie tańsi, a klienci zawsze szukają lepszej i tańszej oferty – stwierdza przedsiębiorca, który przypomina, że swoją działalność prowadzi od kilkunastu lat. – Z pewnością pomaga także umiejętność prowadzenia biznesu – dodaje.