Kiedy popada, można się do nich dostać jedynie idąc po torach. Dwie rodziny z Pożoga Nowego od lat proszą władze o normalną drogę. – Muszą na nią jeszcze poczekać – odpowiada wójt Stanisław Gołębiowski.
Do budynku nie dotrze również straż pożarna, ani pogotowie. – Karetka już raz się zakopała w błocie, od tamtej pory nie chcą przyjeżdżać. Syn sąsiadki cierpi na porażenie mózgowe. Moje dziecko, idąc do szkoły, musi brać dwie pary butów. Nikogo nie obchodzą nasze problemy. Czy naprawdę musimy żyć jak w średniowieczu? – dodaje kobieta.
Państwo Bieńkowie od lat interweniują w gminie. Ich prośby i pisma nie przynoszą żadnego skutku. – Już chyba 17 lat staram się, żeby gmina zrobiła tutaj porządek. W końcu to ich droga. Co najwyżej otrzymujemy od władz dobre rady. Jakie? Żebyśmy kupili sobie gumowce, bo dla dwóch rodzin nikt nie zrobi drogi – załamuje ręce Grażyna Bieniek.
Mieszkańcy prosili również o pomoc sołtysa i radnego z Pożoga Nowego Waldemara Kopińskiego. Ten przyznaje, że zna problem, ale pomóc nie może. – Utwardzenie 500-metrowego odcinka drogi przekracza możliwości finansowe gminy. To nie jedyne trudno dostępne miejsce w gminie. Są miejsca, w których jest kłopot z dojazdem do kilku posesji. Składam interpelacje w tej sprawie, ale rozumiem również argumenty przedstawiane przez gminę – mówi sołtys Waldemar Kopiński.
A argumenty gminy są od lat te same. – Nie możemy zrobić dojazdu dla dwóch rodzin, kiedy w innych miejscach z takim problemem boryka się kilkanaście. Musimy w pierwszej kolejności budować drogi tam, gdzie potrzebuje ich większa liczba mieszkańców gminy. Nie jesteśmy bogatą gminą, na wszystko brakuje pieniędzy Niestety. Mieszkańcy Pożoga Nowego muszą poczekać – mówi wójt Stanisław Gołębiowski.