Według policjantów ten przestępca to prawdziwy spryciarz. Raz uciekł z komendy powiatowej, a drugi raz z zasadzki. Nie dosięgły go nawet policyjne kule. Tymczasem my zastaliśmy go w domu. Gotował obiad dla córki.
Kolejny raz policjanci zasadzili się na Artura T. 31 lipca pod jego domem. – Zauważyłem policjantów w nieoznakowanym radiowozie. Poznałem ich po rejestracji. Postanowiłem więc, że dojdę do domu od drugiej strony. Kiedy byłem już w pobliżu, usłyszałem krzyki. Rzuciłem się do ucieczki. Niewiele pamiętam, tylko tyle, że padło kilka strzałów – opowiada Artur T. Ale i tym razem udało mu się zbiec.
O sprawie byłoby pewnie cicho do tej pory, gdyby nie list jaki Artur T. zamieścił w jednym z lokalnych tygodników. Wyraził w nim swoje oburzenie, że w jednym z artykułów nazwano go bandytą. Opisał dokładnie wydarzenia związane z próbami jego zatrzymania oraz zdradził gdzie pracuje. List przyniosła do redakcji jego matka.
Ale te wskazówki to za mało dla lokalnej policji. – Nie chcemy działać w pośpiechu, który mógłby przyczynić się do tego, że znowu go nie złapiemy. Miejsce pracy sprawdzaliśmy wcześniej i już dawno tam go tam nie było. Matka z kolei nie należy do wiarygodnych źródeł informacji – tłumaczy Kazimierz Kula, zastępca komendanta policji w Puławach.
Postanowiliśmy pomóc policjantom. Pojechaliśmy na ul. Romów, gdzie mieszka uciekinier. Jego drzwi wskazała nam dziewczynka bawiąca się na podwórku. Zapukaliśmy i otworzył nam... Artur T. – Moja mama pojechała na grzyby, więc musiałem zająć się córką. Mieliście szczęście, bo normalnie to ukrywam u znajomych – odparł.