ROZMOWA Z Przemysławem Mierzwą, bramkarzem Motoru, kiedyś zawodnikiem Korony Kielce
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować
Przemysław Mierzwa najbardziej przyczynił się do rozwikłania zagadki Korony Kielce - donosi Przegląd Sportowy. Dręczony wyrzutami sumienia bramkarz podobno sam zgłosił się do prokuratury, aby opowiedzieć, jak trenerzy zbierali pieniądze na łapówki dla sędziów. Zawodnik twierdzi jednak, że podana informacja nie jest w pełni prawdziwa.
- Kiedy w mediach zaczęto mówić o Koronie w kontekście afery korupcyjnej, moja żona Edyta sama zadzwoniła do prokuratury - wyjaśnił Przemysław Mierzwa. - Dobrze wiedziała, co działo się w klubie. Wielokrotnie o tym dyskutowaliśmy. Nie chciała, abym odpowiadał za czyny, którym próbowałem się przeciwstawić i przez to miałem dodatkowe kłopoty.
• Pan nie wiedział o decyzji żony?
- Nie i byłem bardzo zaskoczony, kiedy skontaktował się ze mną prokurator. Przyjechał do Buska i wówczas wszystko opowiedziałem.
• Ile czasu upłynęło od telefonu żony, do pańskiego spotkania z prokuratorem?
- Dokładnie nie pamiętam. Może pół roku.
• Nie zrzucał się pan na łapówki dla sędziów?
- Jako jeden z niewielu nie chciałem oddawać swoich pieniędzy. Głośno o tym mówiłem od pierwszego spotkania z trenerem Dariuszem Wdowczykiem.
• Nie chciał pan dawać z zasady, czy z zawiści, że nie był pan podstawowym bramkarzem?
- Z grą w podstawowym składzie bywało różnie. Najgorsze, że nie zawsze decydował o tym czynnik sportowy. Pamiętam, że na początku pracy w Koronie trener Wdowczyk patrząc na mnie powiedział, że w wyjściowej "jedenastce” wystąpi Mariusz Stawarz. Ja odparłem, że nie jestem Stawarzem, co wywołało konsternację. Okazało się, że obserwacje szkoleniowca nie szły w parze z wytycznymi. Ale czasami otrzymywałem szansę, chociażby w meczu z Górnikiem w Łęcznej. To było bardzo ważne spotkanie. Wygraliśmy 2:0, wszyscy mi gratulowali, ale znowu poszedłem w odstawkę.
• Przez to, że był pan niepokorny?
- Jestem pewny, że tak.
• Kto pokrywał pańską część \"zrzutki”?
- Najczęściej zakładali trenerzy i później chcieli odzyskać swoje pieniądze. W dzień wypłaty upominali się o dług.
• Zwracał pan całość?
- Nie i przez to nie miałem życia. W Koronie byłem skasowany. Nie grałem nawet w rezerwach. Pomyślałem, że może zacznę regulować swoje zobowiązania, ale i to już nie pomogło. Do dziś jestem winny pieniądze trenerowi Andrzejowi Woźniakowi.
• Pańska największa kwota oddana do wspólnej puli?
- Za wygraną w meczu pucharowym z Pogonią Staszów otrzymaliśmy premie. Wydaje mi się, że wypadło po osiemset złotych. Pieniądze musieliśmy oddać na spotkanie ligowe. Oczywiście protestowałem. Wojtek Małocha też nie był zadowolony. W taki sposób rozpisano dodatkowe środki.
• W końcu pożegnał się pan z Koroną...
- I miałem duże problemy ze znalezieniem nowego klubu. Kiedy odchodziłem trener Woźniak, asystent trenera Wdowczyka, ze złośliwym uśmiechem powiedział, że w sporcie już nie mam czego szukać.
• Rozmawiał pan z wieloma klubami?
- Obdzwoniłem całą drugą ligę, przyjeżdżałem na testy i na tym się kończyło. Ktoś dobrze pilnował, abym nie dostał zatrudnienia. Wylądowałem w czwartej lidze, później wróciłem do Buska.
• I pojawiła się oferta Motoru Lublin...
- To był prawdziwy dar, za który jestem wdzięczny lubelskim działaczom i trenerowi Ryszardowi Kuźmie. Dzięki Motorowi odżyłem i nigdy tego nie zapomnę. Może było ubogo, ale mogłem się przypomnieć kibicom, wreszcie mogłem bronić w wyższej lidze.
• W czasie pobytu w Koronie można było liczyć na sukces bez łapówek?
- Moim zdaniem tak. W sezonie, kiedy Cracovia awansowała do drugiej ligi, potrafiliśmy być w czubie tabeli, chociaż krakowianie się podpierali.
• Tak samo jak później Korona?
- Tego nie wiem, ale słyszałem, że motywowali naszych przeciwników, a to nie jest karalne. Motor jest dobrym przykładem awansu bez "podpórek”. Na walce z korupcją skorzysta przede wszystkim młodzież. Mam nadzieję, że trafi do czystszego futbolu.
• Nie boi się pan, że kieleccy kibice będą mieli żal za gorliwe zeznawania w prokuraturze?
- Po tekście w Przeglądzie Sportowym mam obawy. Dlatego poprosiłem o zaprezentowanie mojej wersji wydarzeń, bliższej prawdy. Kibiców Korony bardzo szanuję, ponieważ zawsze mnie wspierali, niezależnie, gdzie grałem. Myślę, że dla nas wszystkich sytuacja jest przykra.