Płot a na nim drut kolczasty. To ogrodzenie z czterech stron otacza podłużny budynek. Za nim, jak po więziennym spacerniaku, chodzą mieszkańcy. Tak świdnicka Spółdzielnia Mieszkaniowa odgradza się od biednych.
Teraz ich mieszkania zostaną sprzedane, a pieniądze przeznaczone na spłatę długów. Ale nie to bulwersuje przesiedlone rodziny. Są rozgoryczeni, bo spółdzielnia oddzieliła ich od świata drutem kolczastym. - Trzy tygodnie temu, jak się wprowadzaliśmy, to właśnie te druty zakładali. Pytałem dlaczego? Usłyszałem wtedy, że zażądała tego jedna z firm - mówi pan Andrzej.
- Przez te druty ludzie sobie z nas pośmiewisko robią. Przychodzą i wypytują, czy u nas jest jak w obozie. Wytykają nas palcami - dodaje nastoletnia dziewczyna.
Spółdzielnia nie widzi problemu. - Po prostu boimy się tych ludzi. Nasz biurowiec stoi z tyłu ich budynku. A przy nim mamy parking strzeżony. Różne firmy mają tu siedziby. Nie chcemy, żeby się coś stało - twierdzi prezes Ćwiek. - Jak zasiedlimy cały budynek i nic się przy tym bloku nie będzie działo, to wtedy usuniemy druty.
Prezes spółdzielni jeszcze nie wie, ile ta próba miałaby potrwać. Jego tłumaczenia nie przekonują mieszkańców.
- Przecież my nic nie zrobiliśmy, a traktuje się nas, jak kryminalistów - denerwuje się pani Maria. - Dlaczego przy innych budynkach nie stawia się drutów, tylko u nas?
W budynku mają ostatecznie mieszkać 22 rodziny. 11 eksmitowanych za niepłacenie czynszu i 11 w odkupionych przez miasto lokalach socjalnych dla ubogich rodzin. Potem cały budynek ma przejąć miasto.
- Kupimy te mieszkania, bo tak zadeklarowaliśmy - potwierdza Artur Soboń, rzecznik Urzędu Miasta w Świdniku. - I przejmiemy cały dom. My nie widzimy powodów, żeby te mieszkania były odgrodzone od miasta. Prezes spółdzielni traktuje mieszkających tam ludzi w sposób bezduszny.
Imiona wypowiadających się osób zostały na ich prośbę zmienione.