Parę lat temu na dysleksję, dysgrafię lub dysortografię cierpiało najwyżej po kilku uczniów w szkole. Dzisiaj też jest ich kilku, ale w klasie. Co się dzieje?
Dlaczego w szkole przydają się te zaświadczenia? Otóż prac uczniów, u których stwierdzono jedno z zaburzeń, nie ocenia się m.in. pod względem ortograficznym (to ważne na egzaminie dojrzałości, bo zyskuje się sporo punktów), a dyslektycy i dysgraficy traktowani są ulgowo.
– Z tym, że po maturze zaczynają się schody – dodaje polonistka. – Adnotacje o zaburzeniach wpisywane są na świadectwach. Osoby z dysfunkcjami mają problemy z dostaniem się m.in. na polonistykę i na inne studia lingwistyczne. Jeżeli zaświadczenia były nieprawdziwe pojawia się rozpacz.
Jednak nie wszyscy nauczyciele wietrzą w tym podstęp. – Może to niektórzy poloniści nie zawsze potrafią prawidłowo ocenić ucznia z dysfunkcją – mówi Beata Chmura, zastępca dyrektora II LO w Zamościu. – U nas takich uczniów jest sporo. Lecz w przypadku młodzieży o dużej inteligencji zaburzenia nie ujawniają się zbyt ostro. Takie osoby wiele pracują, aby przeciwdziałać słabościom. Jeśli mają np. dysfunkcję, ale sobie z nią radzą, trzeba to szanować. Mam nadzieję, że nie ma u nas naciągaczy.
Zaświadczenia uczniom wydają państwowe i prywatne poradnie psychologiczno-pedagogiczne. Aby je otrzymać należy m.in. napisać dyktando i zdać odpowiednie testy. – Statystyki mówią, że na dysleksję, dysgrafię i dysortografię może cierpieć do 15 proc. populacji – podkreśla Marta Miazga z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Biłgoraju. – Nasz ośrodek rozpoznaje zaburzenia bezbłędnie. Jednak słyszałam o 30-osobowych klasach, w których zaświadczenia miało nawet 10 uczniów. Zdarzało się, że przychodzili do nas uczniowie ze zdiagnozowaną dysleksją, ale my tych zaburzeń nie stwierdziliśmy. Skąd wzięli zaświadczenia? Nie wiem.