Jerzy Karpowicz domaga się pociągnięcia burmistrza miasta do odpowiedzialności. Uważa, że jest on winien niegospodarności,
do której doszło przy budowie kolektora sanitarnego "Północ”. Jego zdaniem, konsekwencje powinni ponieść także ci, którzy niszczą stare drzewa.
Prace ruszyły, a kolektor budowany jest w skarpie pod jesionami. - Jakim prawem przesunięto rzekę? Dlaczego niszczone są ponadstuletnie drzewa - pyta Jerzy Karpowicz.
- Pozwoliliśmy na położenie kolektora w skarpie, ale drzewa miały nie zostać uszkodzone - odpowiada Tadeusz Grela, kierownik działu konserwacji zamojskiego oddziału Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Lublinie. Jego zdaniem, podcięcie korzeni drzewom nie zaszkodzi, a przesunięciu uległo tylko dno rzeki w korycie. Grela twierdzi ponadto, że większość drzew na skarpie nie należy do Karpowicza, więc nie powinien się o nie martwić.
Prawo mówi jednak, że niezależnie od własności, obowiązek ochrony drzew spoczywa na burmistrzu miasta.
- Nic mi nie wiadomo, żeby drzewa były podkopywane - zapewnia Marian Łysiak, burmistrz Tomaszowa Lub. Rzeczywistość jest jednak taka, że kopanie w skarpie, bez uszkodzenie korzeni rosnących na niej drzew, nie jest możliwe. - Jeśli jakieś drzewo uschnie, to miasto będzie musiało ponieść konsekwencje - broni się burmistrz.
Na kolektor wiodący do oczyszczalni czeka całe tomaszowskie osiedle "Północ”. Karpowicz jest napiętnowany, bo uparcie broni swojego. Czy to jednak dostateczne usprawiedliwienie, by z kasy miasta wydać lekką ręką kilkaset tysięcy zł więcej niż to konieczne?
- Widzę, że to jest poważniejsza sprawa. Skontrolujemy to na miejscu - zapewnił nas Wiesław Orzeł, kierownik zamojskiej delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Lublinie. Sprawą eksperymentów nad Sołokiją zainteresowaliśmy też Beatę Sielewicz, wojewódzkiego konserwatora przyrody. - Te drzewa stoją przed plutonem egzekucyjnym - mówi Karpowicz.