Mieszkańcy tomaszowskiego osiedla Śródmieście mają już dość kłopotliwego sąsiedztwa. Chcą, by ktoś zrobił wreszcie porządek ze starą ubojnią
Budynek po dawnej ubojni przy ul. Grota-Roweckiego to zmora okolicznych mieszkańców. Kiedyś ciągnęły tu stada szczurów, teraz to plac zabaw okolicznych dzieci, a nocami miejsce libacji amatorów taniego wina.
Mieszkańcy boją się, że dojdzie do najgorszego. – Ta stara ubojnia to nasze przekleństwo – złości się 55-letni mieszkaniec osiedla. – Kiedy zabijano tam zwierzęta, nękała nas plaga gryzoni, much i wron z całej okolicy. Smród unosił się stamtąd potworny. Kiedy zakład po kilku latach upadł, odetchnęliśmy. Nie na długo. Teraz boimy się o bezpieczeństwo dzieci.
Masarnia powstała na początku lat 90. Zakład składał się z kilku budynków, w których były m.in. garaże, część mieszkalna oraz biura. Właściciel nie otrzymał zgody na podłączenie do sieci kanalizacyjnej, dlatego wybudował własne szambo. To z niego wydobywał się smród. Mieszkańcy obawiali się, że masarnia może zakazić pobliską Sołokiję. Problem rozwiązał się sam. Zakład... zbankrutował.
W 2002 r. likwidator próbował sprzedać majątek masarni spółce „Ikra” z Kurowa, która chciała uruchomić tam Zakład Przetwórstwa Rybnego. Budynek miał zostać zaadaptowany. Mieszkańcy osiedla natychmiast wnieśli zbiorowy protest do tomaszowskiego Starostwa Powiatowego. Podpisy złożyło ponad 140 osób. Obawiali się, że zapach wędzonych ryb nie da im żyć. Pisali w tej sprawie do wszystkich urzędów i instytucji w województwie. W końcu „Ikra” zrezygnowała.
Budynki od lat stoją puste i popadają w ruinę. Szyby we wszystkich oknach powybijano, bramy i drzwi powyrywano, wszędzie poniewierają się śmieci, skrzynki, szmaty i zardzewiałe żelastwo. Włazy do studzienek starego szamba dawno ktoś ukradł.
– W okolicy nie ma placu zabaw i dzieci schodzą się tutaj – martwi się Ryszard Książek, tomaszowski radny miejski. – Jeśli jakieś tam wpadnie, dojdzie do tragedii. Próbujemy coś z tym zrobić. Sprowadzałem inwestorów i próbowałem ich zainteresować opuszczoną nieruchomością. Bez skutku. Wszystko rozbija się o syndyka, który jest nieuchwytny. To on powinien zabezpieczyć teren.
Także Mieczysław Świderek, tomaszowski radny miejski, który często zagląda do starej ubojni jest zaniepokojony. – Potężny majątek się marnuje – mówi. – Można by tu urządzić pomieszczenia dla drogówki czy policji. Gdyby syndyk nieruchomość przekazał miastu, sprawa byłaby rozwiązana.
Próbowaliśmy zapytać likwidatora Grzegorza Jędrzejowskiego, kiedy zabezpieczy majątek po ubojni. Urzęduje w Świnoujściu. Był jednak nieuchwytny.
– My też próbowaliśmy go odnaleźć – skarży się jeden z mieszkańców. – Bez skutku. Teraz wszystko co się dało zostało, już ukradzione. Powstała tam mordownia i miejsce schadzek młodzieży.
Mieczysław Gałan, komendant tomaszowskiej Straży Miejskiej twierdzi, że mieszkańcy nie powinni się niepokoić. – Często patrolujemy teren po dawnej ubojni – twierdzi. – Staramy się do żadnych ekscesów nie dopuścić. •