Z grupą zamościan byliśmy na Wołyniu. Tam są ich korzenie. Oddaliśmy hołd dziesiątkom tysięcy Polaków pomordowanym przez bandy UPA.
I choć wie, że na trasie podróży nie będzie jej rodzinnej Orzeszyny, gdzie Ukraińcy zabili rodziców, siostrę i brata ojca, uśmiecha się pogodnie.
Z Zamościa wyruszyliśmy na Zosin. W Uściługu skręcamy w prawo. Dojeżdżamy do Kolonii Funduma, a w zasadzie miejsca, gdzie była wieś. W 1943 r. UPA zamordowała tu 260 Polaków. - Bandyci zastrzelili rodziców i brata - mówi Janina Kalinowska. - Mama przykryła mnie ciałem, dlatego przeżyłam.
Miejsce kaźni upamiętnia wysoki, metalowy krzyż. Takich samych jest na Wołyniu dużo więcej. Wołyniacy, na czele z Eugeniuszem Strzałkowskim, koszą chwasty, składają wieńce, zapalają znicze i modlą się w intencji pomordowanych.
Jedziemy w stronę Kowla. Zatrzymujemy się w Helenówce za Włodzimierzem Wołyńskim. Tej nazwy nie ma co szukać na mapie. Jest tylko w sercach Wołyniaków. Tutaj bandyci zabili 110 mieszkańców polskiej narodowości.
Dalej jest Werba, z krzyżem upamiętniającym śmierć ponad tysiąca Polaków z tej gminy. W Mohylnie zginęło 69 osób, w Swojczowie - 196, w Dominopolu - 490, w Rudni i Żurawcu - 110, w Kisielinie - około 100, a 83 cudem uniknęło rzezi w kościele. - Chciałbym zobaczyć kościół, bo dom i inne zabudowania Ukraińcy spalili na naszych oczach - marzy Andrzej Bartoszewski, który urodził się właśnie Kisielinie.
Kościół pw. Matki Bożej Szkaplerznej z daleka wygląda imponująco, ale na miejscu widać, że to kompletna ruina. Na ponad 250-letnim cmentarzu znajdujemy grób ostatniej parafianki. Agatę Biesiagę pochowano 30 lipca 1943 r.
- Przynajmniej raz w roku staramy się być w miejscach, gdzie bandy UPA wymordowały nam najbliższych - mówi Teresa Radziszewska, szefowa zamojskiego zarządu Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na Wołyniu.
Pani Teresa urodziła się w Kolonii Aleksandrówka. W 1943 roku ukraińscy bandyci zabili jej rodziców i troje rodzeństwa w wieku 1,5-5 lat. W sumie zginęły 92 osoby. Na miejscu, gdzie była wieś, mieszkają cztery ukraińskie rodziny, przeważnie w podeszłym wieku. Witają się z Radziszewką i jej siostrą cioteczną, Kamilą Ostasz. Płaczą.
Odwiedzamy jeszcze Kupiczów, gdzie z kościoła rzymskokatolickiego zrobiono pracujący do tej pory młyn, zapalamy znicze na grobach żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji AK w Zasmykach.
Wracamy. Pustka za oknem, a przy drodze pełno piołunu. - Na tych pustych przestrzeniach tętniły życiem polskie wioski - mówi Zofia Szwal. - A piołun to gorzkie łzy wszystkich wymordowanych Polaków - dodaje Teresa Radziszewska.
Na całym Wołyniu 2 tys. polskich miejscowości znikło całkowicie z powierzchni ziemi. - Tu są moje korzenie - mówi 35-letni Stefan Rusiecki, którego do rodzinnego Swojczowa zabrał ojciec. Jest muzykiem i od 10 lat mieszka w Lozannie. - W przyszłym roku przyjadę tu z synem. Niech wie, skąd pochodzimy. •