Górnik nie zmarnował szansy i pokonał przeżywający kryzys GKP Gorzów. Niestety gospodarze znowu zafundowali swoim kibicom masę nerwów. W tym sezonie łęcznianie jeszcze ani razu nie wygrali większą różnicą, niż jednego gola.
Kłopoty kadrowe sprawiły, że Mirosław Jabłoński musiał mocno nagłowić się nad podstawową jedenastką. Na środku obrony wystąpił stary duet: Adrian Bartkowiak i Wallace Benevente. Natomiast w ataku, razem z Adrianem Paluchowskim, po raz pierwszy w tym sezonie wybiegł Grzegorz Szymanek. I był jednym z najlepszych zawodników na boisku, jeśli w ogóle nie najlepszym. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko gola.
Przez całe spotkanie w Łęcznej padał deszcz. Z minuty na minutę boisko stawało się coraz trudniejsze. Piłkarze mieli kłopoty z utrzymaniem równowagi, a akcjami często rządził przypadek. W poczynaniach obu drużyn dużo było niedokładności.
Mimo to już przed przerwą Górnik powinien rozstrzygnąć losy meczu. W 7 min Szymanek mógł głową podwyższyć prowadzenie, a w 20 min Paluchowski w ładnym uderzeniem przymierzył w słupek.
W 60 min obaj napastnicy znowu wystąpili w roli głównej. Szymanek jednym zwodem oszukał trzech przeciwników, ale "Paluch” nie wykorzystał sytuacji sam na sam. Dobitka Tomasa Pesira też była nieskuteczna.
Krzysztof Pawlak nie czekał dłużej. Zrobił dwie zmiany i obie okazały się strzałami w dziesiątkę. W 67 min, po niefrasobliwości obrońców, Sebastian Janusiński minął Sergiusza Prusaka, jednak piłkę jeszcze udało się wyekspediować sprzed bramki. W 73 min już tak wesoło nie było. Janusiński podał z prawej strony, a Maciej Górski z bliska dopełnił formalności.
– Przy straconej bramce źle wyprowadziłem piłkę. Ona poszła do Peresa, który też dobrze w nie trafił – tłumaczył Sergiusz Prusak. – Niepotrzebnie oddaliśmy trochę miejsca w polu – skwitował Veljko Nikitović, oglądający kolegów z trybun.
Trener Jabłoński też już nie miał na co czekać i od razu wprowadził dwóch graczy. Po dwóch minutach obecności na murawie Nildo mógł strzelić gola. Niestety spudłował. W 81 min był już bezbłędny. Rafał Niżnik posłał piłkę na "długi słupek”, a Brazylijczyk z bliska wepchnął ją do siatki.
– Niestety zdrzemnęliśmy się w jednej sytuacji i nadzialiśmy na kontrę. Wpadliśmy w dołek i w Łęcznej szukaliśmy odbicia. Nie wyszło – żałował potem pomocnik gości Grzegorz Wan.
Ale końcówka była jeszcze bardzo emocjonująca. Najpierw po główce Szymanka Jacek Skrzyński zatrzymał piłkę na linii bramkowej. W rewanżu w opałach znalazł się Prusak, którego próbował zaskoczyć Josef Petrik. Z kolei chwilę później uderzał Niżnik, a w ostatniej akcji gorzowianie mieli rzut wolny z 17 m.
Na szczęście po sporym zamieszaniu futbolówka zatrzymała się na bocznej siatce.
To spotkanie było następnym dreszczowcem w wykonaniu Górnika, bo zamiast wygrać w przekonujących rozmiarach, o zwycięstwo trzeba było drżeć do ostatniego gwizdka.
Choć nawet przed jego rozpoczęciem było już niespokojnie, kiedy prezes klubu musiał skorzystać z pomocy lekarskiej. – Źle się poczułem i trzeba było wezwać pogotowie. To wszystko przez nerwy – stwierdził Krzysztof Dmoszyński, już trochę spokojniejszy po meczu.
Górnik Łęczna – GKP Gorzów Wielkopolski 2:1 (1:0)
Bramki: Miloseski (3 z karnego), Nildo (81) – Górski (73).
Górnik: Prusak – Pielach, Bartkowiak, Wallace, Bożkow – Zasada, Miloseski (77 Niżnik), Bartoszewicz, Paluchowski (83 Żukowski) – Pesir (77 Nildo), Szymanek .
GKP: Skrzyński – Petrik, Ganowicz, Wojciechowski, Kaczmarczyk – Wan, Banasiak (68 Górski), Łuszkiewicz, Ciach – Mikołajczak (62 Janusiński), Drozdowicz.
Żółte kartki: Pielach, Bartkowiak (Ł) – Petrik (G).
Sędziował: Artur Radziszewski (Warszawa).
Szymanek :Szkoda, że nie strzeliłem gola
– Dobrze mi się grało, tylko szkoda, że nie padła bramka. Bo miałem dwie sytuacje. Gdyby to się udało, byłby przeszczęśliwy. Jednak najważniejsze, że wygraliśmy mecz. Chodzi tylko o punkty
• Ale mocno pracował pan dla zespołu.
– Trochę się obawiałem, bo już dawno nie grałem w pierwszym zespole od początku. Jednak wszystko dobrze się skończyło.
• Zaskoczenie było duże, kiedy Mirosław Jabłoński przeczytał wyjściowy skład i nazwisko Szymanek?
– Nie, bo już w trakcie tygodnia trener przymierzał mnie w parze z Adrianem Paluchowskim.
• Czemu nie potraficie wygrywać wyraźnie, z przytupem?
– Chyba za dużo luzu wkradło się do naszej gry. Niepotrzebnie straciliśmy gola, ale mimo to kontrolowaliśmy spotkanie.
• W drugiej części GKP był znacznie groźniejszy.
– Niestety za dużo zostawialiśmy miejsca rywalom. Piłkarze GKP zaczęli dochodzić do sytuacji, często dośrodkowywali piłkę z boku i w konsekwencji doprowadzili do wyrównania.
• Sergiusz Prusak to mistrz podnoszenia temperatury, tym razem wykopami.
– Trochę tak, ale boisko też nie ułatwiało zadania. Było miękkie, nierówne i trudne. Czasem lepiej grać prostymi środkami, niż rozgrywać piłkę przed szesnastką.
• Akację rozstrzygającą przeprowadzili rezerwowi.
– Chwała im za to, ale po to są. Każdy, kto wchodzi z ławki, ma coś dać drużynie i pomagać jej.
• Końcówka rundy może zdecydować, że czy do wiosny przystąpicie z pewnymi nadziejami.
– Musimy wygrywać teraz, bo na początku potraciliśmy za dużo punktów. Wtedy przygotowania zimą będą dużo spokojniejsze, a w rundzie rewanżowej będzie można pomyśleć nawet o wyższych celach.
• Której sytuacji żałuje pan najbardziej?
– Tej w drugiej połowie. To była już końcówka mecz i przeciwnik zostałby na łopatkach.
• Przestraszył się pan, kiedy GKP doprowadził do remisu?
– Ani trochę. Mieliśmy jeszcze kwadrans. Wiedziałem, że potrafimy grać do końca.