Byłam u synowej. Syn wyszedł wcześniej. Do domu wróciłam godzinę po nim. Patrzę, a on razem z bratem i sąsiadem stawiają bałwana - śmieje się Grażyna Dubilis.
Guziki ma tradycyjne - z węgla. Nos z buraka pastewnego. Na głowie czapka z pomponem. - Jeszcze miał czerwone, buraczkowe usta. Ale się zmyły - pokazuje pani Grażyna. Zaśnieżoną, wąską szosą przetacza się autobus. Wszystkie twarze przy oknie.
- Śniegu akurat nie brakowało. Był mokry, dobrze się lepił. Szybko nam poszło. Kule toczyliśmy przed domem - opowiada Tomasz Wilkołaski. To on pomagał braciom w lepieniu kolosa. Mieszka po sąsiedzku. Nie spodziewał się, że bałwan stanie się tak popularny. - Już dwie telewizje tu były - podkreśla z dumą.
- Najtrudniejsze było umocowanie śnieżnych kul. Mój brat Jurek spadł z drabiny, gdy stawiał głowę. Mało ręki nie złamał - wspomina Sylwester Dubielis. Studiuje w Lublinie ochronę środowiska. Wielkiego bałwana lepił już po raz trzeci. - Dwa lata temu miał 3 metry. Rok temu osiemdziesiąt centymetrów więcej. Ten jest najwyższy.
Bałwan stojący przed domem państwa Dubilisów wzbudza powszechne zainteresowanie. U sąsiadów nawet sympatię. - Że niby mamy go pilnować? Ochrony nie potrzebuje. Nikt go tu nie tknie - dodają budowniczy. Niektórzy sąsiedzi nawet pozazdrościli im rozgłosu. - Już nam tu jedni zapowiedzieli, że za rok ulepią większego. Rusztowania będą stawiać. A nasz i tak będzie największy. Za rok może będzie miał i siedem metrów - planuje Tomek. A bałwan rekordzista niezmiennie się uśmiecha.
Pewnie cieszyłby się bardziej, gdyby miał koleżankę. - Myśleliśmy o tym. Ale śnieg jest już za bardzo zmarznięty. Nie lepi się dobrze. Pomyślimy za rok - śmieje się Dubielis. Ale mróz bałwanowi służy. Jeśli śnieg mocno zmarznie, to później będzie wolniej topniał. - Z miesiąc na pewno postoi. Albo i do samej wiosny - mówią sąsiedzi.