Zagrał „Od przodu i od tyłu” 154 razy. W tym 46 razy za granicą: w 20 krajach na 4 kontynentach. Do tej pory spektakl dostał 25 nagród. A 13 października o 19 zagra jubileuszowy spektakl w Teatrze Wschodnim w Lublinie – Rozmowa z Mateuszem Nowakiem. Aktorem.
- Korzenie rodzinne?
– Pochodzę z lubelskiego Powiśla, czyli z regionu na Lubelszczyźnie, z którego pochodzi też Józef Czechowicz. Jest to też region, z którego pochodzi najczystsza polszczyzna. Tego wszystkiego dowiedziałem się w wieku dorosłym, ale niesamowicie mnie to cieszy.
- Edukacja?
– Szkoła podstawowa, potem gimnazjum w Opolu Lubelskim, gdzie miałem to szczęście mieć niesamowitą polonistkę Beatę Ryszkowską-Stefanek. Dzięki niej wszedłem na teatralną drogę. Z jakiegoś powodu uwierzyła we mnie i wysłała mnie na scenę. Pilnie uczyła mnie dykcji i wyrazistości mowy. Przegrywała mi kasety Ewy Demarczyk i Maanamu, odpytując potem, czy się wyrabiam dykcyjnie na przykład w „Karuzeli z madonnami” w tempie narzuconym przez muzykę. Byłem dzieckiem, ale strasznie fascynował mnie język polski, to, co potrafi ten jeden z najtrudniejszych języków na świecie stworzyć w sferze brzmieniowej.
- Apetyt rósł w miarę jedzenia?
– Tak. Bardzo często chodziłem do Miejskiej Biblioteki Publicznej w Opolu Lubelskim, gdzie najbardziej interesował mnie regał z napisem „książki do wycofania”. Jedną z nich była cieniutka książeczka Tadeusza Malaka „Teatr jednego aktora”. Tam czytałem o świecie mi zupełnie nieznanym, o monodramach w wykonaniu Wojciecha Siemiona i Danuty Michałowskiej. To, co czytałem zawładnęło moimi myślami i wyobraźnią. Chciałem zrobić monodram. Kolejnym impulsem była wizyta w Opolu Lubelskim Katarzyny Zając (dziś Katarzyny Rzepy), która jako konsultantka Wojewódzkiego Domu Kultury w Lublinie opowiadała o Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim, gdzie jedną z kategorii był Teatr Jednego Aktora.
- Co było dalej?
– Kiedy skończyłem gimnazjum, zrobiłem wszystko, żeby dostać się do Liceum im. Unii Lubelskiej, dokładnie do klasy o profilu dziennikarsko-teatralnym. Za szkołą był WDK, poszedłem do pani Katarzyny, powiedziałem, że jestem w Lublinie i dalej chciałbym zrobić monodram. Zacząłem rozmawiać o tym m.in. z Henrykiem Kowalczykiem i Mieczysławem Wojtasem. Trafiłem do Centrum Kultury w Lublinie, gdzie instruktorką była Halina Tomaszewska-Kornacka. Spotkałem ją na korytarzu, zapytałem czy prowadzi zajęcia. Odparła, że właśnie na zajęcia idzie, zapytałem czy mogę dołączyć, zgodziła się i wzięła mnie jako pierwszego na scenę. Umiałem na pamięć wiersz Tadeusza Różewicza „Róża”. Zacząłem mówić, przerywała mi co słowo, byłam zafascynowany jej zaangażowaniem w rozbiór wiersza. Pracowałem z nią cztery lata, dało mi to ogromną bazę do pracy z tekstem. Już jako student polonistyki i logopedii na UMCS zacząłem jeździć ma ogólnopolskie konkursy recytatorskie. Na jednym z nich zobaczyłem monodram „Bobok” wyreżyserowany przez Stanisława Miedziewskiego z Teatru Rondo i powiedziałem sobie: O tak bym chciał grać. Trzy lata zajęło mi przekonanie Miedziewskiego, żeby podjął ze mną współpracę. Trzy lata czekałem, żeby się zgodził i w 2011 roku miał premierę nasz wspólny monodram „teatralność”.
- Co po studiach?
– Wróciłem do Opola Lubelskiego, żeby rozkręcać działalność kulturalną. Ale pojawiła się propozycja pracy w Dzielnicowym Domu Kultury „Węglin”, gdzie spędziłem 12 lat. To była praca pełna pasji i zaangażowania. Z grupą osób myślących jak ja zrobiliśmy kilka projektów, które rozsławiały markę DKK „Węglin” i Lublina na całą Polskę. W kulturze jednak często jest tak, że często zaczynają rozjeżdżać się cele i ambicje osób pracujących w danej jednostce. Doszło do tego, zaczęło być niewygodnie i przestałem pracować na Węglinie.
- Skąd pomysł, żeby wziąć na warsztat powieść Karola Zbyszewskiego „Niemcewicz od przodu i tyłu”?
– To dzieło przypadku albo kosmosu. Książka trafiła do mnie dzięki profesorowi Rafałowi Szczerbakiewiczowi. Pożyczyłem ją od niego, zacząłem czytać i już mu tej książki nie oddałem. Zadzwoniłem do Miedziewskiego, powiedziałem, że mam wspaniałą książkę na monodram. Odpowiedział: wsiadaj w pociąg i przyjeżdżaj. Zaczęliśmy pracować. Okazało się, że to, co napisał Zbyszewski niesamowicie rymuje się z tym, co dzieje się dookoła. Po 10 latach grania „Od przodu i od tyłu” rymuje się cały czas.
- Rymuje się walka o wpływy w imię próżności i w imię tego, żeby nabić własną kiesę?
– Niestety tak. Pojawia się pytanie, czy w zalewie takiej tandetności i miałkości postaw wobec kraju i obywateli można jeszcze znaleźć bohaterów czy bohaterki.
- A można?
– Nasz spektakl nie jest o bohaterach. Jest mimo wszystko próbą zemaptyzowania się z ludźmi, którzy nie dorośli do funkcji, które przyszło im pełnić. W tym spektaklu bardzo ważna jest empatia i nadzieja. Zrobiliśmy spektakl o nadziei, o ludziach, którzy mimo wszystko tej nadziei nie pochowali. O tym, że zawsze warto pielęgnować w sobie nadzieję, pielęgnować coś jasnego. Zrobiliśmy spektakl o miłości do kraju.
- W spektaklu są ostre „momenty” inspirowane powieścią „Casanova” Jerzego Żurka. Skąd ten erotyzm?
– Tak, mamy wulgarny opis stosunku Casanovy z carycą Katarzyną. Nie jest on po to, żeby epatować widzów XVIII-wieczną pornografią, tylko po to, żeby w pełni oddać to, czym jest imperializm, autorytaryzm, czy dyktatura. Pokazujemy, że każdy fanatyzm potrafi się wedrzeć w najintymniejsze sfery życia.
- Ile razy zagrał pan „Od przodu i od tyłu”?
– Na ten moment 154 razy. Za granicą zagrałem to przedstawienie 46 razy. W 20 krajach na 4 kontynentach. W Stanach, w Kuwejcie, w Afryce, w Mongolii. Do tej pory spektakl dostał 25 nagród, w tym 10 na międzynarodowych festiwalach. Jaki był odbiór? W spektaklu jest zdanie, które wypowiada Stanisław August Poniatowski: „Błagam nie gniewać Rosji. Handel z nią jest najkorzystniejszy. Nie sposób wyobrazić sobie życzliwszego sąsiada”. Tak naprawdę w każdym kraju symbolika scen z carycą Katarzyną, jako przykład krwawego fanatyzmu władzy, była bardzo czytelna.
- Na koniec pytanie o przyjaźń ze znakomitą aktorką Ireną Jun. To mentorka?
– Pojawiła się moim życiu jeszcze w szkole średniej, kiedy na jednym z konkursów recytatorskich obejrzałem jej monodram „Jest źródło” na podstawie tekstów Norwida. Opadła mi szczęka i powiedziałem: ja też tak chcę. To pragnienie doprowadziło nas do cudownej przyjaźni. Irena Jun jest moją artystyczną Cesarzową. Zainspirowała mnie do kolejnych scenicznych wyzwań. W marcu przyszłego roku odbędzie się premiera mojego kolejnego monodramu opartego na „Panu Tadeuszu” Adama Mickiewicza.