Pani Bożena z Krzczonowa nie kupi 8-letniemu dziecku zabawki i książek do szkoły. Nie ma pieniędzy. Ma za to masę długów. A tylko 400 zł miesięcznie, by przeżyć. Dwa lata temu jej świat legł w gruzach: najpierw straciła zdrowie, potem jedyne źródło utrzymania. W końcu napadła na bank
Kobieta mieszka ze schorowanymi rodzicami i 8-letnią córką. Na nią dostaje 400 zł alimentów miesięcznie od byłego męża. A to za mało, by przeżyć. Dlatego pani Bożena wzięła kilka pożyczek, których teraz nie może spłacić.
– Do lutego muszę spłacać 83 zł miesięcznie kredytu w jednym banku, w innym już powinnam oddać 2400 zł. Boję się, że lada dzień komornik przyjdzie do mnie, a wtedy z nami koniec. A w portfelu 10 zł i za to do połowy miesiąca musimy przeżyć – załamuje ręce kobieta. Ma także zaległości w opłatach za prąd (600 zł) i wodę (300 zł).
Łącznie jej długi wynoszą prawie 4 tys. zł.
Z rozsądku
Urodziła się w Krzczonowie i od dziecka pracowała na gospodarce. W pole chodziła z rodzicami. – Dobrze było, dopóki ojciec był zdrowy. Potem życie już nigdy mnie nie rozpieszczało.
Za mąż wychodzi w wieku 31 lat. Jej mąż, mężczyzna z sąsiedniej wsi, ma wtedy 36. – Szybko to się rozleciało, takie stare ramole, jak my nie powinny się żenić. Mieliśmy już swoje przyzwyczajenia, a wtedy trudno żyć razem – wyznaje. Czy kochała? – Dziś nie wiem, może bardziej z rozsądku za niego wyszłam. Nie robił mi krzywdy, ale nie byliśmy dopasowani charakterami.
A inni kandydaci do ręki? – Proszę o inny zestaw pytań.
Najgorsze rzeczy
Samej z dzieckiem było jej ciężko. Wiadomość o operacji kręgosłupa zmienia wszystko. – Wtedy zaczęły mnie spotykać najgorsze rzeczy. Lekarze powiedzieli, że jak szybko mnie nie zoperują, to na wózku wyląduję – mówi.
Operację przechodzi w lutym. Wszystko się udało, ale lekarze każą jej pół roku odpoczywać. Pani Bożena po 6 dniach wraca do pracy.
– Trzeba było iść do roboty. Teraz kręgosłup mam w opłakanym stanie, dlatego już nie mogę żyć z gospodarki – dodaje. To ją dobija. Innej pracy nie zna. – Stanęłam pod ścianą. Z rozpaczy i tej strasznej biedy poszłam do tego banku – szlocha.
Napad
20 sierpnia 2007 roku. Wtorek. Zamaskowana pani Bożena wchodzi do banku spółdzielczego w Krzczonowie. Ma na sobie kurtkę moro i ciemne dresowe spodnie. Na głowie czapkę z daszkiem, a twarz przysłania czarna chustka. Jest niemal pusto. 5 minut przed zamknięciem napastniczka wchodzi do pokoju socjalnego. Spotyka tu dwie pracownice. W jedną celuje przedmiotem, który przypomina broń. „Do środka, do środka” – mówi do kobiet, pokazując na wejście do sali. Wtedy jedna z pracownic ją rozpoznaje jako dawną klientkę banku. Krzyczy do niej: „Bożena, co ty robisz”. Ta ucieka.
Policjanci szybko ustalili, gdzie mieszka napastniczka. Pojechali do jej domu, zatrzymali. Przyznaje się do napadu. Pokazuje im „broń”, czyli dziecięcy karabinek.
Prokuratura stawia jej zarzut usiłowania rozboju. Proces jest krótki. Kobieta dobrowolnie poddaje się karze dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeni na pięć, bez wymierzania grzywny i opłat sądowych.
– Dlaczego to zrobiłam? Narosły długi, nie było skąd brać pieniędzy. Miałam jechać za granicę zbierać jabłka, odkuć się. Ale nie miałam nawet na ten wyjazd – płacze. – Czułam ogromny strach. Nawet nie wiem, co wtedy myślałam. Dziś uważam, że głupia byłam.
Wstyd
– Dwie doby mnie w areszcie trzymali. Strasznie długie godziny. Sama byłam i wyłam z rozpaczy, bezsilności. Jak mnie wypuścili, wróciłam do wsi. I zaczęła się gehenna, wstyd. Ten wstyd do dziś czuję – Bożena podkreśla, że rodzice przyjęli ją pod dach. Ale dalsza rodzina się odwróciła. Większość sąsiadów też.
– Chyba chciałabym już o tym zapomnieć. Ale ludzie nie dają. Jedni są mili, nic nie mówią, ale inni nadal potrafią wypomnieć i dopiec mi. Cóż, jak się zrobi coś głupiego, to trzeba płacić – wzdycha. – Ale muszę żyć dalej. Wiem, że tu nikt mi nie pomoże. Tylko pani ze sklepu sprzedaje mi na zeszyt jedzenie.
Pieniędzy brakuje. A przecież nie wydaje ich na kosmetyki czy ciuchy. – Najtańsze rzeczy kupuję. Tylko w ciuchlandzie się ubieram, sweter mam zjedzony przez mole...
Pomoc
– Dostawałam 64 zł z opieki społecznej, ale zabrali mi, bo mam zapisane 3 hektary pola, i przez to mam o 20 zł za wysoki dochód na osobę – mówi. – A przecież z tego pola nic nie mam, oprócz ziemniaków i warzyw. Córka idzie teraz do 2 klasy podstawówki, a ja nie mam na książki dla niej, na ubrania, na zabawki.
Zapewnia, że podejmie każdą pracę. Może sprzątać, gotować lub piec ciasta. – Dobre robię. Kiedyś marzyłam, by otworzyć kawiarnię – wyznaje.
W urzędzie gminy znają panią Bożenę. – Zapraszam ją do siebie i na pewno postaram się jej pomóc. Nie zostawimy jej samej – obiecuje Katarzyna Bryda, zastępca wójta gminy Krzczonów.
– Pamiętam ją, bo przed laty w parafii w Piotrkowie, w której byłem wtedy, brała ślub. Przygotowywałem ją i jej męża do tego sakramentu. Ona się wstydzi do mnie przyjść z tego powodu. Ale jak się zgłosi, to będę z nią rozmawiał i starał się pomóc – zapewnia ks. Jarosław Wójcik, proboszcz parafii w Krzczonowie.
Byle jakie życie
Twierdzi, że szczęśliwa była tylko wtedy, gdy urodziła córkę. Potem już nigdy... – Jestem z niej bardzo dumna, jest najlepszą uczennicą w klasie. Ma talent artystyczny. To takie dobre dziecko, pomaga mi, podchodzi do mnie i pociesza: „Nie martw się mamusiu, nie płacz”. A ja wtedy się jeszcze bardziej martwię. Koleżanki mają komputery, zabawki, a ona nie ma nic. Ale za co kupię? – rozkłada ręce.
– Jedyne, co mi się w życiu udało, to moje dziecko. Resztę zawaliłam. Może jakaś pechowa jestem…
Pomóżmy
Pani Bożena i jej córka potrzebują pomocy. Jeśli ktoś może przekazać ubrania dziewczęce (na 140 cm), książki, przybory szkolne, żywność, lub oferować kobiecie pracę, prosimy o kontakt z naszą redakcją pod numerem tel. (0-81) 46 26 863 lub e-mail: mizeracka@dziennikwschodni.pl