Rozmowa z Aleksandrem Balcerowskim, koszykarzem reprezentacji Polski
- Jak skomentuje pan warunki w jakich przyszło wam grać w czwartek w Lublinie? W hali Globus było bardzo gorąco, i to dosłownie.
– Okoliczności tego spotkania były niesamowite. W takich warunkach jeszcze w koszykówkę nie grałem, a przecież mój klub ma swoją siedzibę na Wyspach Kanaryjskich. Tam jednak hala jest kamienna, nie ma też takiej wilgotności, jak w Lublinie. To sprawia, że nawet jak na zewnątrz jest gorąco, to w hali jest zimno. Naprawdę ciężko jest grać w takiej temperaturze, jak ta w hali Globus. Myślę, że było to też wyczerpujące spotkanie dla kibiców. Oni dopingowali nas przez cały mecz i pewnie pocili się podobnie jak my. Połowa tego zwycięstwa należy się naszym fanom, bo nie było momentu, żeby na trybunach było cicho.
- Czy na waszą postawę miało wpływ to, że w hali Globus trenujecie już od dłuższego czasu?
– Ja pojawiłem się w tej hali dopiero trzy dni przed meczem, reszta ćwiczyła tu od dwóch tygodni. Te treningi, które zdążyłem tu odbyć były trudne, bo ciężko ćwiczy się w takich upałach. W czasie jednych zajęć zużywałem dwie koszulki czy dwie pary spodni, tak się pociłem.
- Zestaw podkoszowych rywala nie był zbyt wysoki. Jak się panu grało przeciwko takim zawodnikom?
– Dobrze. Oni nie byli wysocy, ale mobilni. Nasi trenerzy potrafili odpowiedzieć na ruchy taktyczne Izraela i w samej końcówce posłali do gry Jarosława Zyskowskiego i Tomasza Gielo. Ta decyzja okazała się bardzo dobra. Bardzo chcieliśmy tego zwycięstwa i w końcówce pokazaliśmy większą energię.
- Jak duży wpływ na waszą grę miał powrót Mateusza Ponitki?
– Myślę, że cała drużyna pokazała charakter i odpowiednią energię na boisku. Mi osobiście bardzo brakowało Mateusza na boisku, jak i poza nim. To gość, który potrafi uderzyć w stół i krzyknąć. Bardzo lubię grać z nim i jest obecność bardzo mi pomaga. To osoba, którą powinno się śledzić. Jest to niewątpliwie wzór do naśladowania. Rozmawiam z nim często, ale wydaje mi się, że powinienem to robić jeszcze częściej.
- Był pan bardzo blisko dostania się do NBA w drafcie. Czy to koniec marzeń o najlepszej lidze świata?
– Nie, drzwi do NBA jeszcze się nie zamknęły. W końcówce draftu była całkiem spora szansa, aby wybrali mnie Cleveland Cavaliers, ale stało się inaczej. Zresztą nie wiem, czy, jeśli zostałbym wybranym w samej końcówce, byłoby to dla mnie do końca dobre. Mogłoby to zamknąć mi drogę do NBA. Chcę przepracować dobrze najbliższe dwa lata i jako wolny agent dostać się do NBA. Na pewno potrzebuję trochę szczęścia.
- Tylko szczęścia? Czego zabrakło, aby dostać się do NBA?
– Na pewno równiej formy przez cały sezon. Miałem za dużo wzlotów i upadków.