(fot. Michał Piłat/AZS UMCS Lublin)
Cztery zwycięstwa i siedem porażek koszykarek Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS Lublin to nie jest wymarzony bilans na koniec 2018 roku. Póki co, wiele rzeczy nie układa się jednak po myśli trenera Wojciecha Szawarskiego
Na wstępie należy zaznaczyć, że „Pszczółkom” pozostało jeszcze jedno spotkanie do zakończenia pierwszej rundy sezonu zasadniczego. Dopiero po wyjazdowym starciu z PGE MKK Siedlce (6 stycznia) będzie można zamknąć premierowy rozdział tej koszykarskiej opowieści.
- Na pewno liczyliśmy na więcej. Chcieliśmy dzisiaj (w przegranym 56:66 meczu z Arką Gdynia – dop. red.) pokazać, że to miejsce w tabeli jest nieadekwatne do naszego poziomu. I tak jest, mimo tej przegranej. Nie trafiliśmy z kontraktem na początku sezonu, chyba wszystkie dziewczyny miały kontuzje. Nie rozegraliśmy żadnego meczu w pełnym składzie. W tamtym roku nie potknęliśmy się z żadną drużyną, teoretycznie, słabszą, a udało nam się wygrać kilka spotkań z faworytami – tłumaczył nam trener Wojciech Szawarski.
Akademiczki miały trzy zasadnicze problemy, które niweczyły ich starania: fatalna skuteczność rzutowa na początku rozgrywek, urazy oraz zawirowania ze środkową. Pierwszy z nich został już w dużej mierze wyeliminowany, zawsze zostaje miejsce do wprowadzenia kolejnych poprawek.
Natomiast kontuzje wytrącały z ręki Wojciecha Szawarskiego co lepsze karty. Trzy mecze opuściła Dajana Butulija, ostatnio na parkiecie zabrakło Magdaleny Szajtauer, po długiej rehabilitacji wróciła Martyna Cebulska, a uraz przeciążeniowy doskwierał Julii Adamowicz. Ta lista jest oczywiście dłuższa. Swoich możliwości nie pokazała również Kai James, która do Polski przyjechała nie w pełni zdrowia.
Amerykanka stała się również – pośrednio – powodem, dla którego ten sezon nie układa się „Pszczółkom” tak, jak by tego chcieli kibice. Środkowa była czołową zawodniczką ligi białoruskiej, ale w Energa Basket Lidze Kobiet już sobie nie poradziła. Zarząd klubu podziękował jej za krótką współpracę i sprowadził Nikki Greene, która nie grała przez ostatnie pół roku. Jest jednak bardziej doświadczoną zawodniczką i już po kilku tygodniach pracy widać obiecujące efekty.
- Spodziewałam się troszkę lepszych wyników. Mogłyśmy wyszarpnąć jeszcze jedno zwycięstwo, maksymalnie dwa. Miałyśmy problemy z podkoszową. Teraz gramy z Nikki, która bardzo dobrze wkomponowała się w zespół. Te mecze, które były na styku w tym roku, w przyszłym będą już na naszą korzyść – powiedziała nam kapitan akademiczek Julia Adamowicz.