ROZMOWA Z Darrylem Reynoldsem, zawodnikiem TBV Startu Lublin
W ostatnich trzech meczach dwa razy zanotowałeś double-double. Można już powiedzieć, że zaaklimatyzowałeś się w drużynie?
– Zdecydowanie tak. To oczywiste, że w Europie gra się inaczej niż w USA. Spodziewałem się, że będę potrzebował trochę czasu, żeby się przystosować. Teraz czuję się dużo pewniej na parkiecie i to widać nie tylko po samych statystykach.
W pierwszych dziesięciu meczach odnieśliście cztery zwycięstwa. W dziesięciu ostatnich aż osiem. Co się zmieniło?
– Moim zdaniem przede wszystkim nasze nastawienie jako drużyny. Zarówno na treningach, jak i przed meczami. Zastanawialiśmy się co możemy zmienić, żeby się poprawić. Odrzuciliśmy rzeczy, które nie przynosiły nam korzyści. Jak widać idziemy w dobrym kierunku, oby tak dalej.
Uważasz, że jesteście blisko awansu do fazy play-off?
– Tak, ale szczerze mówiąc nie chcę wybiegać za daleko w przyszłość. Wiadomo, że mamy dobrą pozycję w tabeli, ale do rozegrania zostało jeszcze sporo meczów. Ciągle musimy koncentrować się na każdym, kolejnym spotkaniu. Nie możemy za to myśleć za wcześnie, że rzeczywiście jesteśmy już w tej ósemce i nic złego nam nie grozi. Codziennie musimy solidnie wykonywać naszą robotę na treningach i nie odpuszczać. Krok po kroku, mecz po meczu i play-offy staną się rzeczywistością. Tak samo jest z rzutami wolnymi. Jeżeli masz do wykonania 50 osobistych, to nie zastawiasz się: muszę oddać aż 50 rzutów. Koncentrujesz na jednym, później na drugim i tak dalej. Dobry dzień na treningu zamieni się w dobry tydzień zajęć, ten w dobry miesiąc. Uważam, że takie podejście jest najlepsze.
Którego z meczów żałujecie najbardziej? W Słupsku przegraliście po trójce w ostatnich sekundach. W Zgorzelcu ulegliście rywalom po trzech dogrywkach, ale z Asseco Gdynia prowadziliście nawet różnicą 13 punktów na początku czwartej kwarty...
– Moim zdaniem najbardziej bolał właśnie ten mecz z Asseco. Owszem, w Słupsku raz my prowadziliśmy, raz rywale i przegraliśmy w ostatniej akcji. W Gdyni wydawało się jednak, że mieliśmy wszystko pod kontrolą. Kiedy masz taką wyraźną przewagę, a do końca spotkania jest tylko 10 minut, trudno się później pogodzić z porażką.
Grałeś w finale NCAA, ale czy jednak spotkanie z Turowem, które przegraliście po trzech dogrywkach nie było najbardziej szalonym meczem, w którym brałeś udział?
– Na pewno. Nigdy nie grałem aż trzech dogrywek. Do tego ta niesamowita atmosfera w hali, naprawdę działo się sporo. To był jednak jeden z tych meczów, po których dowiadujesz się sporo o swojej drużynie. Wierzę, że wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski i że mimo porażki pójdziemy do przodu.
Spędziłeś już w Lublinie kilka miesięcy, masz jakieś swoje ulubione miejsca?
– Poza halą Globus muszę postawić na kawiarnię niedaleko centrum miasta Cafe Velo, w której można zjeść świetne naleśniki i śniadania (śmiech).
Co najbardziej zaskoczyło cię do tej pory w Polsce?
– Chyba właśnie, to co jecie na śniadania. Byłem bardzo zaskoczony, kiedy tutaj przyjechałem i rano nie widziałem na talerzu naleśników. W domu zupełnie inaczej przygotowujemy jajka (śmiech).