W środę przed południem Mirosław Jabłoński rozpoczął swój pierwszy trening z piłkarzami Górnika. A jednym z jego elementów była gierka wewnętrzna, stanowiąca przymiarkę do sobotniego spotkania ligowego z Górnikiem Zabrze. Dla łęcznian już każdy mecz będzie walką o być albo nie być.
Ale już następnego dnia frekwencja okazała się dużo lepsza. Na boisku przy straży brakowało tylko Nildo, Kamila Stachyry i Pawła Tomczyka.
– Widocznie jestem cudotwórcą – zażartował szkoleniowiec. – W tym zespole jest potencjał i mam nadzieję, że szybko uda mi się go wydobyć. Po pierwszym treningu nie mam żadnych zastrzeżeń do zaangażowania. Do tej pory widziałem tylko jeden mecz na żywo i dwa na kasecie.
Mimo to mam już zarys i pomysł na grę drużyny. Chcemy stwarzać sytuacje i grać skutecznie. Oby tylko piłkarze zdołali to zrealizować. Na pewno nie będzie rewolucji, bo nie może jej być – wyjaśnił.
I to było widać już po wczorajszym treningu. Skład zespołu, szykowany na sobotę, w dużej mierze przypominał ten z ostatniego spotkania. W wyjściowej jedenastce nastąpiły tylko dwie zmiany. – To na razie przymiarki. W tej chwili jestem przekonany do tego zestawienia w pięćdziesięciu procentach – dodał Jabłoński, z którym umowę zawarto do 30 czerwca.
Jej przedłużenie będzie zależało przede wszystkim od utrzymania Górnika. – To jest także gra o przyszłość klubu – mówił w środę dziennikarzom prezes Krzysztof Dmoszyński.
– Przecież kopalnia nie będzie chciała dalej finansować drużyny z TKKF. Jesteśmy w ciężkiej sytuacji, znaleźliśmy się na miejscu spadkowym. To jest sport i można przegrać mecz, jednak nie w takim stylu, jak w Pruszkowie. Od piłkarzy będę wymagał maksymalnej ambicji. Jeśli ktoś przejedzie obok meczu, tego faceta następnego dnia nie będzie w Łęcznej. Już rozmawiałem o tym zespołem, a chcę także spotkać się indywidualnie z każdym piłkarzem.
Przyszedłem pomóc Górnikowi, a nie wyczyścić kasę. Zresztą, tu nie ma co czyścić, bo sam klub również jest w trudnym położeniu finansowym. Zastałem zaległości, które należało uregulować.
Najpierw zrobiliśmy to wobec urzędu skarbowego i ZUS, a potem przelaliśmy dwie zaległe premie na konta zawodników. Przyszedłem też do Górnika, bo Lubelszczyzna nie jest mi obca. Moja była żona pochodziła z Lublina, mieszkaliśmy blisko stadionu Sygnału.
W Górniku Krzysztof Dmoszyński będzie rządził razem z Arturem Kapelko oraz Joanną Matejak, którzy także weszli w skład zarządu.
– Nasza sytuacja jest trudna, ale nie ma sytuacji bez wyjścia – uważa Kapelko.
– Piłka jest brutalna i czasem trzeba przejść przez dolinę. Jeśli Pogoń Szczecin awansowała do finału Pucharu Polski, to dlaczego my nie mielibyśmy się utrzymać? – zakończył retorycznym pytaniem.
Artur Ogórek