W walce o brązowy medal szczypiorniści Azotów przegrali dwa pierwsze wyjazdowe spotkania z Wisłą Płock – 26:32 i 25:35. Te rezultaty stawiają podopiecznych trenera Bogdana Kowalczyka w trudnej sytuacji w dalszej części zmagań.
Znacznie łatwiej byłoby grać najbliższe spotkanie w sobotę, gdyby Azoty przywiozły z Płocka przynajmniej jedno zwycięstwo. Tak się jednak nie stało. A złożyło się na to kilka czynników. Pierwszym była zbyt duża liczba własnych błędów popełnionych w kontratakach.
Takich sytuacji możemy tylko żałować. Jeżeli nasi bramkarze, bądź też defensorzy, bronią lub blokują rzuty zawodników Wisły, to takie piłki kategorycznie powinny zostać zamienione na gole – podkreśla prezes klubu Jerzy Witaszek. W dodatku do słabej skuteczności trzeba jeszcze dołożyć znikomą siłę rażenia drugiej linii.
Zabrakło kontuzjowanego Dymitrija Zinczuka, a Remigiusz Lasoń, z powodu urazu stopy, nie mógł w pełni zademonstrować swoich umiejętności rzutowych. Okazało się, że zmiennicy nie potrafią być na tyle groźni, aby pociągnąć grę i zdobywać bramki.
Trzecim ważnym argumentem była postawa pary sędziowskiej z Gdańska: Pawła Kaszubskiego i Piotra Wojdyra.
– Staram się nie narzekać na arbitrów, ale ich decyzje, szczególnie w sobotnim meczu i aż osiemnaście minut kary dla moich zawodników, były dla nas niezrozumiałe i kontrowersyjne.
Widać było, że ten mecz im wyraźnie nie wyszedł. Jak już raz pomylili się, przy kolejnych decyzjach woleli sprzyjać gospodarzom. Przynajmniej nie narazili się na gwizdy płockiej publiczności – uważa trener Kowalczyk.
Natomiast po niedzielnym spotkaniu, sporo pretensji gracze Azotów powinni też mieć do siebie. Prowadzili z Wisłą 7:4 i zmarnowali trzy szanse, aby odskoczyć na większą ilość goli. – Gdybyśmy odjechali na pięć, sześć bramek, wówczas mogło być ciekawie. Byłaby okazja, żeby kontrolować wydarzenia na boisku – przekonuje Remigiusz Lasoń.
Ale był też taki moment, kiedy puławianie musieli grać... we dwóch w polu, przeciwko szóstce płocczan, i to aż cztery minuty.
– Po golu Bartosza Wusztera, przy dobitce z rzutu karnego, zdegustowany uderzyłem piłką o parkiet i dostałem karę dwóch minut. Nie sądzę jednak, aby moje zachowanie wpłynęło na kolejne kary dla moich kolegów – uważa bramkarz Maciej Stęczniewski.
– Maciek nie powinien tak postąpić, to było niesportowe zachowanie i kara dla niego miała znaczenie dla naszej postawy. To po tym fakcie Płock nam już odskoczył – stwierdził szkoleniowiec Azotó