ROZMOWA z Agnieszką Szott-Hejmej, koszykarką Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS Lublin
- Jak by pani oceniła te dwa ostatnie, zwycięskie mecze Pszczółki – z mistrzem Polski CCC Polkowice i odmienionym AZS Uniwersytetem Gdańskim?
– Pierwszy mecz – z CCC – mogłyśmy wygrać, ale nie musiałyśmy. Nie było na nas żadnej presji. Z kolei drugi już musiałyśmy. W spotkaniu z AZS powinnyśmy być liderem, pewniakiem, który ten mecz wygra, a okazało się, że było całkowicie inaczej. Zawodniczki z Gdańska zagrały bardzo dobrze, przede wszystkim skutecznie. Wychodziły im rzuty z obwodu, fajnie się dzieliły piłką, grały bardziej zespołowo i to przynosiło efekty. Nawet pomimo tego, że nie wszystko nam wychodziło, to dźwignęłyśmy ten mecz. Trener nas ostrzegał, że ten bilans 0-14 nic o nich nie mówił, bo to całkiem nowy zespół.
W meczu z CCC bardzo chciałyśmy wygrać. Nie byłyśmy faworytem, ale zdawałyśmy sobie sprawę, że u siebie mamy przewagę boiska, mamy swoich kibiców, znamy salę. W Lublinie nie gra się łatwo. Pamiętam, jak przyjeżdżałam z drużyną z Bydgoszczy, to nigdy nam się tutaj dobrze nie grało. Liczyłam na to, że ta atmosfera nam teraz pomoże. Miałyśmy też trochę szczęścia – wpadły nam te dwa ostatnie rzuty trzypunktowe. Doprowadziłyśmy do remisu i uwierzyłyśmy, że możemy wygrać.
- W czołówce tabeli Energa Basket Ligi Kobiet robi się bardzo ciasno. Te dwa zwycięstwa mogą być na wagę złota…
– Każdy mecz jest dla nas istotny, jeżeli myślimy o tym, żeby bić się o „czwórkę”. Ustawienie w tabeli będzie bardzo ważne, żeby trafić na dogodnego przeciwnika, a nie walczyć z Gdynią czy Gorzowem już w pierwszej rundzie play-off. My mamy jeszcze jeden mecz zaległy, także to szóste miejsce nie jest do końca adekwatne. Mogłybyśmy być wyżej, gdyby mecz z Toruniem odbył się w terminie i gdybyśmy go wygrały.
- Teraz czeka was seria spotkań – 16 lutego z Gdynią, 19 lutego z Toruniem i 22 lutego z Łodzią. To będzie was kosztować sporo sił…
– Dostałyśmy teraz trochę wolnego od trenera, żeby odpocząć psychicznie i fizycznie. To jest dla nas ostatnia taka przerwa od koszykówki. Spotykamy się w sobotę, więc będzie jeszcze czas na treningi. Teraz zbliża się jeden z najważniejszych momentów sezonu, bo kończymy rundę zasadniczą i wchodzimy w fazę play-off. Teraz trzeba się już skupić i nabrać świeżości. Ja wolę grać co trzy dni, bo jestem przyzwyczajona do takiego trybu. Nie boję się, że to nas jakoś przeciąży fizycznie.
- Czy rozpamiętuję pani jeszcze przegraną z Gorzowem w Pucharze Polski?
– Oczywiście, że tak. Ale nie w tym sensie, że mogłyśmy to wygrać. Mam gdzieś z tyłu głowy błędy indywidualne, które popełniłam. Powinnyśmy się skupić na tym, czego zabrakło drużynie. Myślę, że ten sezon jest bardzo nieprzewidywalny. Każda drużyna może wygrać z każdym. Rozumiem, że gdybyśmy odpadły w tej pierwszej rundzie jako faworyt, to by była porażka. Szkoda tego meczu z Gorzowem, bo wiem, że było nas stać na wygraną. Popełniałyśmy błędy na własne życzenie i mecz się zakończył tak a nie inaczej.
- Jak u pani ze zdrowiem? Kilka tygodni temu musiała pani odpocząć od grania.
– Miałam naderwany mięsień dwugłowy uda. Pojechałam do dr. Bartłomieja Kacprzaka w Łodzi i od tamtej pory jest super. Czuję się świetnie. Czasami jak potrenuję ciężej, to przeciążam kolano i śmieję się, że mnie ta juniorska wyobraźnia trochę ponosi.
- Wolny czas spędza pani teraz ze swoją rodziną?
– Tak. Zazwyczaj to rodzina przyjeżdża do mnie. Moja córka kończy szkołę i ma te kilka dni wolnego. Za każdym razem, kiedy gram w Poznaniu, Gdańsku czy Gdyni, to ja staram się ją odwiedzać. Wiadomo, że córka tęskni, bo była przyzwyczajona, że mama zawsze jest w domu. Ale radzi sobie bardzo dobrze, moja nieobecność nie wpłynęła na jej oceny w szkole. Jestem z niej bardzo dumna. Kiedy rodzina przyjeżdża do mnie to zwiedzamy Lublin, odwiedzamy jakieś fajne miejsca, podoba mi się to miasto.