To nie polityka zdecydowała o zniszczeniu archiwalnych numerów tygodnika NIE, ale zainteresowanie czytelników tym tytułem.
Sprawa usunięcia z bibliotecznego archiwum "Cotygodniowego dziennika” nabrała w ostatnich dniach sporego rozgłosu, mimo że do zdarzenia doszło ponad trzy lata temu. Sam Masłowski, odpowiedzialny w bibliotece m.in. za dział czasopism nazywa sprawę "absurdalną i marginalną”. Mimo to poświęcił jej wczoraj ponadgodzinną konferencję prasową.
Dlaczego w ogóle taka decyzja zapadła? - Biblioteka to nie archiwum, a jej zbiory muszą być żywe - tłumaczy Masłowski. - Książki albo są wypożyczane, albo nie. To samo dotyczy czasopism.
Dyrektor dodaje, że jeśli nie ma zainteresowania jakimś tytułem, jest on po pewnym czasie wycofywany z inwentarza. Kończy jako makulatura.
- Taką selekcję zbiorów prowadzi się, co 5-10 lat - mówi Jolanta Tarasiuk, kierownik centrum wiedzy o regionie i czytelni czasopism w ChPB. - Ostatnia była w 2003 roku przy okazji przeprowadzki do siedziby przy ul. Partyzantów. Wtedy też komisja podjęła decyzję o wycofaniu archiwalnych numerów "NIE”.
Jak przekonuje Masłowski, jedynym kryterium było "sporadyczne” zainteresowanie tytułem w czasie, gdy był dostępny w czytelni. Jakie? Tego określić nie potrafi. Ale za to już z dużą precyzją wskazuje, że od chwili jego wycofania, aż do dziś, o tygodnik nikt, poza jedną pracownicą biblioteki, nie pytał.
Wiadomo, że podczas kontrowersyjnej selekcji, egzemplarze tygodnika "NIE”, nie były jedynymi, jakie przeznaczono na przemiał. Masłowski podkreśla, że z powodu innych nikt nie podnosi larum. Wśród 74 zniszczonych tytułów znalazły się m.in. "Nasza Wieś”, "Literatura Radziecka”, "Twoje Dziecko”, "Zorza” i Przewodnik Biblioteczny”.