Nietrudno było w tegoroczną Noc Kultury usłyszeć komentarze, że spacer przez miasto nie zaspokajał w pełni apetytu widzów.
Jeszcze przed wydarzeniem wszystko wskazywało na to, że organizatorzy postawili najmocniej na sztuki wizualne w przestrzeni miasta. To one, na równi z plenerowymi koncertami, są szczególnie wdzięczne dla widzów przelewających się przez śródmieście. Wystarczy iść z nurtem, zadzierać głowę i robić zdjęcia, a potem podpowiadać napotkanym znajomym, gdzie koniecznie powinni zajrzeć.
Tegoroczne podpowiedzi krążące między widzami ograniczały się głównie do liter świecących nad Olejną oraz liter krzyczących z okna nad Złotą. Tak, nieuczciwe byłoby stwierdzenie, że poza tymi pracami nie było prac godnych uwagi, ale zachwyty były słyszalne jakby rzadziej. Częściej niż dotąd było za to słychać obawy, że lubiana Noc Kultury, która stała się dla miasta cenną marką, może podryfować w kierunku bycia tylko okazją do spotkań towarzyskich i zarobku dla restauratorów. Owszem, było jak zwykle magicznie, Lublin pokazał swoje kolorowe i gwarne oblicze, a pogoda była nad wyraz łaskawa. Mimo wszystko pozostał niedosyt.