"Habemus Papam, mamy papieża” reż. Nanni Moretti. Gutek Film.
Ostatnio widzieliśmy "Cichy chaos”, a wcześniej wiele osób oglądało "Pokój syna”. Nanni Moretti bywa na ekranach naszych kin. Ten blisko 60-letni reżyser nie kręci filmów piankowo-rozrywkowych. Gdzieś zawsze na dnie natykamy się na gorzkie, kaleczące ziarno, które udowadnia, że to nigdy nie jest głupie kino.
Tak jest i tym razem, choć polscy widzowie pewnie będą najnowszy film Morettiego oglądać po swojemu. Bo chyba mamy ochotę mieć większe prawo do Watykanu i osoby papieża niż reszta świata.
Historia jest prosta. Umiera papież, jest konklawe, jest nowy papież. Ale ten nowy ma kłopot ze sobą. Gdyby na melancholię czy depresję zapadał ktokolwiek inny – nie ma problemu, ale papież? A co na to machina watykańska, która musi działać zgodnie z wiekowymi procedurami? No, właśnie i o tym jest film.
Ale większość pewnie wyjdzie, ale dopiero po końcowych napisach (choć moim zdaniem film powinien trwać kilka minut krócej i nie stawiać aż takiej dużej kropki na końcu). Wielbiciele Jerzego Stuhra będą mieli kolejny dowód na jego aktorską biegłość, rola rzecznika prasowego w Watykanie jest jedną z istotniejszych w filmie. Bo akcenty są rozłożone na: tytułowego upolowanego papieża (Michel Piccoli), fachowca sprowadzonego by ratował sytuację (Nanni Moretti) i właśnie rzecznika.
PS. Pewnie kilka osób będzie chciało odszukać w sieci utwór wykorzystany w filmie. To śpiewa nieżyjąca już argentyńska pieśniarka Mercedes Sosa.