Koncerty Marcina Różyckiego, Lublin, Kawiarnia Artystyczna "Hades”, 18 i 19.02.10
Na szczęście Różycki ma też wielkie wzięcie. O ile podczas pierwszego wieczoru było parę wolnych miejsc, to w trakcie drugiego występu sala pękała w szwach.
Czyżby lubelski bard był jak narkotyk dla tutejszych słuchaczy? Coś w tym jest. Trudno się dziwić szczególnie kobietom. Wokalista ma bardzo męski głos, którym zapewne mocno pobudza zmysły pań (niektóre twierdzą też, że jest atrakcyjny wizualnie).
Z kolei panów – zwykle łasych na przygodowe treści – pieśniarz przyciąga prawdopodobnie sporą dawką opowieści o życiu na krawędzi. A że są one ujęte w dobry, poetycki skrót, nie nudzą się szybko.
Jednak tym, co pozwoliło Różyckiemu sprzedać dwa koncerty dzień po dniu w sporej jak na bardowskie możliwości sali, była przede wszystkim niecodzienna okazja – premiera pierwszego albumu śpiewającego poety i kompozytora.
Artysta przypuszczał, że cieszyć się wspólnie z tego faktu będzie chciało więcej ludzi niż może się zmieścić jednorazowo na hadesowej widowni. Ale chyba był nieco zaskoczony aż tak wysoką frekwencją.
Ilościowe i jakościowe (wiele pięknych kobiet, gromkie brawa) zainteresowanie słuchaczy uskrzydliło wokalistę. Śpiewał porywająco, mówił dowcipnie, gestykulował pewnie.
Na deser można było sobie kupić w sali barowej cedeka "Erotyk zza kiosku”, co niemało osób uczyniło, i nikt nie grymasił na dość wysoką cenę – 40 zł. Każdy przecież wie, że bardom się nie przelewa, więc można zrobić gest lekko przepłacając (zresztą płyta jest świetna, czyli cenna).
Miejmy nadzieję, że pieniądze zebrane przez Różyckiego ze sprzedaży debiutanckiego longplaya sprawią, że na kolejny nie będziemy musieli czekać, jak na ten, dziesięć lat.