W tym tygodniu na ekrany kin wejdzie kręcony m.in. w Lublinie film „Zieja”. To opowieść o niezwykłym księdzu, który kochał bliźnich bez względu na to, kim są i jakie zło wyrządzają.
To pomysł tak stary jak kino: wybrać znaną - a przynajmniej niebanalną - postać i nakręcić o niej film. Tu bohaterem opowieści jest ks. Jan Zieja, duchowny o życiorysie tak bogatym, że można nim obdzielić kilka osób. Nie jest to jednak ani dokument, ani biografia, tylko opowieść o ludzkich postawach.
Bohater
Księdza poznajemy w latach 70., jako działacza Komitetu Obrony Robotników, opozycyjnej organizacji wspierającej osoby represjonowane przez aparat władzy PRL. Działalność KOR nie podoba się władzy, której służby chcą ustalić, skąd organizacja ma pieniądze na pomoc potrzebującym. 80-letni już duchowny (w tej roli Andrzej Seweryn) trafia na „rozmowę” do bezpieki, gdzie mjr Adam Grosicki (Zbigniew Zamachowski) próbuje nakłonić go do wydania działaczy. Rozmowa toczy się nad teczką z informacjami o przeszłości księdza, co jest filmową okazją do retrospekcji sięgających aż po młodość ks. Ziei (w tej roli Mateusz Więcławek), przypadającą na trudne czasy wojennej zawieruchy i zakrętów historii.
Idealista
Tak poznajemy idealistę, któremu życiową drogę wyznaczała miłość do Boga i bliźniego. Ks. Zieja trzymał się tego kompasu. Bliźniego widział w każdym: od odtrącanej przez Kościół samobójczyni, której wyprawił katolicki pogrzeb, przez majora bezpieki próbującego wrobić go dla własnej kariery, aż po żołnierza, który przed chwilą próbował odebrać mu życie. Gdy śmigające na oślep kule pruły ludzi i ołtarze, on bez wahania spowiadał niemieckich żołnierzy - bo nie spowiadał przecież wrogów, tylko bliźnich - bez względu na to, co mówią współtowarzysze walki. Nawet na polu bitwy, gdzie był kapelanem, konsekwentnie powtarzał: nie zabijaj nigdy, nikogo. Gasił nienawiść, nawet do wrogów, i powtarzał, że „Bóg jest ojcem i naszym, i naszych nieprzyjaciół”. Tę miłość do człowieka stawiał nawet ponad posłuszeństwem dla kościelnych hierarchów.
– Liczę na to, że może ten film przyczyni się do rozmowy, do dyskusji o polskim Kościele – mówi reżyser Robert Gliński. – Liczę, że taka nauka będzie z tego filmu wypływać, że trzeba szanować nawet kogoś, kto ma inne poglądy. Szanować kogoś, kto jest inny, wybaczać mu jego przewinienia i być jednocześnie otwartym na wszystko, co się dzieje wokół.
Seans
Kryształowa wręcz postać nie jest jednak nudna. – Ks. Zieja w filmie przezywa jednak różne konflikty i to nie tylko z władzą komunistyczną tamtego czasu – mówi Andrzej Seweryn.
– Warto robić takie filmy, warto pokazywać takich ludzi – dodaje Zbigniew Zamachowski.
Jak wiele osób uzna, że warto ten film obejrzeć? Nie zanosi się raczej na kasowy przebój i kolejek w kinach raczej trudno oczekiwać. Bo chociaż postać ks. Ziei jest wyjątkowa, szlachetna i godna pokazywania, to jednak mało znana ogółowi. A duża popularność też nie gwarantuje frekwencyjnego sukcesu, co pokazuje grany od trzech tygodni „Zenek” o znanym gwiazdorze disco-polo, który nie przyciągnął przecież do kin spodziewanych tłumów.
Seans „Ziei” z powodzeniem mógłby zastąpić niejedną szkolną katechezę. Mógłby, ale ilu znajdzie się księży skorych do pokazania młodym takiej postaci, jak nakreślony na ekranie ks. Zieja? W kontraście z jego postawą nader jaskrawo widać dystans dzielący niektórych duchownych i część hierarchów od pełnego oddania bliźnim. Na tle księdza Ziei wyraźniej widać, że część duchowieństwa sięga po język potępienia, podziału i oskarżeń, a miłość własną przedkłada ponad pokorę i miłość do bliźniego.
Ilu też znajdzie się przedstawicieli Kościoła – mającego przecież problem z uleczeniem szeregów mimo elektrowstrząsów z dokumentów braci Sekielskich – wolących nie słyszeć z kinowego ekranu słów ks. Ziei, że choćby prawda była najobrzydliwsza i najboleśniejsza, to od prawdy się Kościół odnowi.
W ciemnej kinowej sali doskonale widać, jak bardzo niezrozumiany byłby dzisiaj ks. Zieja i zarazem jak bardzo byłby dziś przydatny.
Lublin na ekranie
„Zieja” to kolejny film kręcony częściowo w Lublinie. Nasze miasto wcielało się w rolę powojennego Słupska, a nawet Rzymu. Ta ostatnia rola nie trwa długo, ale pewnie zrobi wrażenie na osobach dobrze znających lubelskie Stare Miasto. Znad jego zakamarków bardzo nieoczekiwanie wyłoni się Rzym. Malowniczo wypadła znana raczej nielicznym ul. Agronomiczna (lepiej nie zwiedzać jej w trampkach ani w szpilkach) widoczna w scenie przewozu trumny.
Ekipa filmowa gościła w Lublinie także w klasztorze dominikanów, Archikatedrze, Muzeum Wsi Lubelskiej, na ul. Rybnej, Archidiakońskiej, Jezuickiej, Ku Farze, Złotej, Dominikańskiej, Niecałej oraz Bernardyńskiej. – Tu się dobrze kręci. Czujemy się jak w Hollywood i kręcimy dużo więcej, niż nam te ulice pozwalają – mówi reżyser Robert Gliński i dodaje, że uliczka, która wcieliła się w rolę Rzymu, grała wcześniej Warszawę w innym jego filmie, „Kamienie na szaniec”.
Lublin ma już dużą wprawę w brylowaniu na ekranach. – Zapadł w pamięci 50 ekip filmowych, którym pomagaliśmy – dodaje prezydent Krzysztof Żuk. Samorząd miasta dofinansował produkcję filmu „Zieja” kwotą 300 tys. zł w ramach Lubelskiego Funduszu Filmowego.
ks. Jan Zieja
Urodzony w 1897 r. Jan Zieja uzyskał święcenia kapłańskie w roku 1919. W następnym roku, podczas wojny polsko-bolszewickiej zgłosił się na ochotnika do wojska jako kapelan. W trakcie II wojny światowej był m.in. kapelanem Szarych Szeregów i Armii Krajowej, organizował też Żydom fałszywe metryki chrztu. Po wojnie działał w Słupsku, organizując m.in. pomoc samotnym matkom. Po powrocie do Warszawy współtworzył Komitet Obrony Robotników, którego był skarbnikiem. Zmarł w roku 1991.