Adrian Pracoń, Norweg polskiego pochodzenia, był jednym z tym, którzy ocaleli z masakry na wyspie Utoya. W drugą rocznicę tej tragedii ukazała się książka, w której powraca on do wydarzeń z lipca 2011 roku. Robi to w reporterskim, pozornie chłodnym stylu. Ale emocje czuć w tej historii na każdym kroku.
Ci, których spotyka na swojej drodze, nie mają szans. Wśród tych osób jest Adrian Pracoń, który staje z mordercą twarzą w twarz. ": "(...)Jego buty. Znajdowały się tuż przy mojej twarzy. Kopał martwe ciała leżące wokół mnie. Jakby chciał sprawdzić, czy ktoś jeszcze żyje. (...) Wstrzymałem oddech. Ustało drżenie, które przez ostatnią godzinę przelewało się przez moje ciało. Wtem poczułem słabe ciepło tuż przy uchu. Ciepło lufy karabinu."
Pracoń zostaje ranny w ramię. Ale morderca nie strzela do niego powtórnie, tak jak do innych ofiar. "Leżałem nieruchomo, czekając na następny strzał. Jednak on nie nadszedł. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem, jak odchodzi po kamieniach wzdłuż brzegu, w stronę głównego budynku."
Na wyspie Utoya ginie 6osób9 . Pracoń jest wśród tych kilkunastu, którzy ocaleli, choć byli o krok od śmierci. Dlaczego? To pytanie pada w tej książce często. Dlaczego mnie oszczędził? Dlaczego w ogóle strzelał? Dlaczego on? Tutaj? Teraz? Na te pytania nie znajdziemy w tej książce odpowiedzi. Bo i nie o to w niej chodzi. Rzecz jest raczej w próbie racjonalnego podejścia do tragedii, której obiektywnie rzecz biorąc, zracjonalizować się nie da. Być może to próba poradzenia sobie z traumą.
Jakkolwiek byśmy na tę książkę nie spojrzeli, ważne, że powstała. I nie ma dla mnie znaczenia, że autor jest fanatykiem Facebooka i "na żywo" relacjonuje wydarzenia z miejsca tragedii - choć oczywiście może to budzić zrozumiały niesmak. Ważne jednak, że rozmiar tej tragedii i jej ludzki, autentyczny wymiar poznajemy z przekazu osoby, która z mordercą stała twarzą w twarz. I zupełnie przypadkiem nie znalazła się w gronie swoich zamordowanych przyjaciół. Nie ma bardziej wiarygodnego i poruszającego świadectwa zbrodni.