Mendoza jest mistrzem czarnego humoru, zjadliwej ironii jednak nie nachalnej, a inteligentnej, absurdalnej, celnej. Takie właśnie klimaty odnajdujemy w jego książce o nieudacznikach, ludziach skrzywionych, trochę dziwakach, trochę pasjonatach trwających w swoim uporze mimo, że w sposób oczywisty przegrywają.
Jego święci być może nawet są niewierzący, bo nie o to tu chodzi. Jego bohaterowie poświęcają życie dla jakiejś idei w powszechnym pojęciu zwariowanej, absurdalnej. To ludzie, którzy niczym szczególnym się nie wyróżniają, a przecież najczęściej są postrzegani jako dziwacy, nie akceptowani przez najbliższe otoczenie.
Każdy z nich miał lub ma swoje pięć minut i wykorzystuje je w różny sposób. Mendoza tutaj zaprezentował biskupa, który powoli się stacza w społecznej hierarchii, mężczyznę, który raptem pojawia się na rozdaniu prestiżowych nagród i zabiera tam głos, a jego wystąpienie będzie dość szokujące dla szanownego gremium. Wreszcie opisuje historię więźnia i nauczycielki, która podsuwa mu literaturę. Jej podopieczny nieoczekiwanie zyska sławę.
To wszystko postaci barwne mimo, że nawet chcą wtopić się w tłum. Przecież Mendoza potrafił zbudować takie ich życiorysy, że stają się fascynujące, a nawet sympatyczne. Każdy z bohaterów porusza się w innym kręgu, w innym miejscu, a przecież ich historie są podobnie poruszające. To proza, którą świetnie się czyta.