To jedna z tych książek, w przypadku której nie jest ważne, jak jest napisana, ale o kim opowiada. A opowiada o jednym z najbardziej oryginalnych i utalentowanych polskich muzyków i kompozytorów, który zrobił karierę w Hollywood – Krzysztofie Komedzie.
Karierę zrobił jakby wbrew swojej nieprzebojowej naturze. Sprzyjali mu ludzie i szczęśliwe zbiegi okoliczności. Pewnie też to, że w odpowiednim momencie znalazł się we właściwym miejscu, czyli w Hollywood. Może gdyby nie muzyka do kultowego "Dziecka Rosemary” Romana Polańskiego, gwiazda Komedy nie rozbłysła by tak mocno? "Kołysanka” przyniosła mu sławę, pieniądze, otworzyła drzwi do wielkiej kariery w Ameryce.
Nie przewróciła mu w głowie. Pojawiły się co prawda szybkie samochody (uwielbiał je, choć kierowcą był marnym) i piękne kobiety (choć najważniejsza była i tak jego żona Zofia). Jednak Komeda wciąż był tym samym skromnym, trochę zagubionym chłopcem. Przyciągał do siebie wybitnych ludzi. Polański, Hłasko, Niziński, Skolimowski... Z całej tej grupy to Hłasko był szczególną osobą w życiu Komedy. Był przy jego wypadku na stromych zboczach Beverly Hills. I siebie obarczał winą za upadek przyjaciela, a w konsekwencji jego śmierć.
Zawrotna kariera Krzysztofa Komeda została przerwana w dramatyczny sposób. W momencie, w którym, jak mogło się zdawać, wszystko co najlepsze jest przed nim. "Ktoś powiedział, że Komeda był dzieckiem szczęścia - wydaje się, że ilekroć los uśmiechnął się do niego, to jedynie po to, by po chwili zachichotać złośliwie" - pisze Emilia Batura w książce "Komeda. Księżycowy chłopiec". I o tym także jest t książka - o przewrotności losu i przeznaczeniu. Ale przede wszystkim o genialnym artyście, który - gdyby nie przedwczesna śmierć - byłby dziś pewnie jednym z najwybitniejszych kompozytorów na świecie.