"Zaślepienie” to debiutancka powieść Karin Slaughter (z 2001 r.), która właśnie ukazała się w Polsce w serii Fabryka Sensacji. I muszę przyznać, że to mistrzowski debiut. Slaughter doskonale wie, czego potrzebuje czytelnik kryminału i daje mu to. W podwójnej dawce.
Śledztwo prowadzi były mąż Sary, Jeffrey Tolliver. Jego bezpośrednią podwładną jest siostra zamordowanej, Lena Adams. Sibyl i Lena były ze sobą bardzo mocno związane; osierocone jako dzieci, wychowane przez wujka-alkoholika przeszły razem wiele. Lena nie pozwala się więc odsunąć od śledztwa, za punkt honoru stawia sobie schwytanie zabójcy i wkrótce sama pada ofiarą psychopaty. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że kluczem do rozwiązania tej zagadki jest przeszłość Sary Linton. Morderca daje jasny przekaz, że wie o lekarce więcej, niż inni i ewidentnie chce ją za coś ukarać.
Tyle o fabule, a teraz o tym, dlaczego ten debiut okazał się trampoliną w pisarskiej karierze Karin Slaughter. Po kolei: Mocne, wręcz naturalistyczne sceny są uwiarygodnione w każdym detalu. Wydaje się, że to fabularyzowany protokół z miejsca zbrodni. Podobnie rzecz ma się z pracą koronera, Sary Linton, która "na oczach” czytelnika wykonuje sekcje i znajduje tropy oraz dowody brutalnych morderstw. Znakomici są bohaterowie, związani ze sobą dziwnymi zależnościami, uwikłani w trudne relacje osobisto-zawodowe, żyjący bardziej pracą w brutalnej, kryminalnej rzeczywistości, niż szukający tzw. normalności.
I najważniejsze – tempo. Slaughter nie pozwala odpocząć, nie pozwala się znudzić. Wie, czego potrzebuje czytelnik kryminału i daje mu to. W podwójnej dawce. Owo tempo widać zresztą w kolejnych książkach Slaughter: moim ulubionym "Tryptyku”, "Piętnie”, czy "Niewiernym”, w których spotykamy tych samych bohaterów, towarzyszymy ich na kolejnych życiowych zakrętach.