Podłoga będzie krzywa, a okna nieszczelne. A na koniec usłyszycie: "przecież sami się na to zgodziliście”. Dlatego lepiej przeczytać, jakich umów podpisać nie wolno.
Takiego ruchu na rynku nieruchomości nie było od dawna. Mieszkania idą jak świeże bułeczki i ludzie spragnieni własnych czterech kątów podpiszą niemal wszystko, by uwić sobie przytulne gniazdko. Problemy zaczynają się później. Bo niektóre firmy deweloperskie stosują najdziwniejsze sztuczki, by wyciągnąć od klientów pieniądze, a w razie jakichś problemów odesłać ich na Berdyczów.
Przed podpisaniem umowy
trzeba ją dokładnie przeczytać. To rzecz oczywista. Ale to, że do czytania umowy trzeba się dobrze przygotować, tak oczywiste już nie jest. A to błąd! W umowach aż roi się od pułapek. Prawnicy nazywają je "klauzulami niedozwolonymi”. To nic innego, niż przepis, którego stosowanie w umowach jest zabronione przez sąd. I nie ma tu znaczenia, czy taka klauzula brzmi identycznie, jak w sądowym rejestrze. Liczy się to, by sens był taki sam.
Tyle teorii. Czas na spacer wśród sideł.
Jak nabijają w butelkę
Klienci bardzo często rezerwują mieszkania w budynku, który jeszcze nie istnieje. Co gorsza, nie wiadomo nawet, czy taki blok w ogóle powstanie. Mimo to kupujący lokal muszą wpłacić określoną kwotę (najczęściej 1 proc. wartości mieszkania). Chętnych nie brak, bo ludzie chcą zdążyć przed kolejną podwyżką. Ale jeśli okaże się, że zawarcie kontraktu z deweloperem nie jest możliwe, wpłacone pieniądze przepadają. W umowach możemy też natknąć się na zapis upoważniający dewelopera do "możliwości zmiany ceny”. Z reguły jest to podwyżka, przed którą klientowi trudno jest się obronić.
Bez mieszkania i pieniędzy
Kolejny "kwiatek” spotykany w umowach to zapis dający przedsiębiorcy prawo do odstąpienia od umowy, np. z powodów technicznych albo zmiany przepisów prawa budowlanego. Inaczej mówiąc - można czekać i się nie doczekać. Pół biedy, jeśli w podpisanym kontrakcie jest zapis przyznający Ci prawo do uzyskania kary umownej albo odsetek od wpłaconych wcześniej pieniędzy. Jeśli takiego zapisu nie ma, to nie masz co liczyć na finansową osłodę za gnieżdżenie się pod jednym dachem ze zrzędzącą teściową. O jedno możesz być spokojny - jeśli to Ty zerwiesz umowę, zapłacisz spore kary. Domagaj się zatem równego traktowania.
Sprowadzą Cię do parteru
Obiecane mieszkanie na drugim piętrze możesz znaleźć na... parterze. Protestuj, jeśli w umowie znajdziesz zapis, w którym deweloper zastrzega sobie prawo do "korekty projektu budowlanego budynku i realizacji tych zmian” o ile tylko uzna, że jest to "konieczne lub celowe ze względów technicznych bądź ekonomicznych”.
Podpisałeś taką umowę? Nie przejmuj się. Tego typu zapisy są uznane za niedozwolone i w razie czego możesz pójść do sądu, prosząc o stwierdzenie nieważności konkretnych paragrafów. Wygraną masz w kieszeni, ale czasu stracisz sporo.
Nie wyjeżdżaj na wakacje
Bez grzechu nie są też towarzystwa budownictwa społecznego. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów doszukał się w ich umowach absurdalnego przepisu. Stanowi on, że kontrakt z klientem, który spóźnił się z zapłatą raty, rozwiązuje się automatycznie, bez dodatkowych wezwań do zapłaty. A zwrot dokonanych wcześniej wpłat możliwy będzie dopiero wtedy, gdy TBS zawrze umowę z następną osobą. Zanim takiego chętnego znajdzie, będzie do woli obracać Twoimi pieniędzmi.
Z Wąchocka rodem
Niczym wzięta z dowcipów o Wąchocku wyglądała umowa stosowana przez pośrednika nieruchomości z powiatu zamojskiego. Posłużmy się przykładem: pan Iksiński zleca agencji znalezienie najemcy swojego mieszkania. Agencja wywiązuje się z zadania i dostaje za to zapłatę. Do lokalu wprowadza się pan Kowalski. Z mieszkania jest zadowolony tak bardzo, że postanawia dogadać się z właścicielem i odkupić od niego lokal. I co się okazuje? Agencja idzie do pana Iksińskiego i mówi: "Musi Pan nam zapłacić drugi raz” - mimo że obaj panowie dogadali się we własnym zakresie. Śmieszne? Nie bardzo...