To jedyne miejsce w Lublinie, gdzie można skosztować sporo dań kuchni ukraińskiej. I choć sało tylko imituje sało, a pielmieni dopiero szukają swojego smaku, to można tam naprawdę dobrze zjeść.
Szkoda tylko, że choć karta kusi kilkoma rodzajami ukraińskiego piwa, to żadnego nie dane było nam spróbować, bo go zwyczajnie nie było. Za to sało paprykowe tylko udawało sało, była to zwykła, twardawa słonina w papryce. Ciut lepsze było "sało” białe z kminkiem – ani jedno ani drugie sałem, które można rozsmarować na chlebie – nie było.
Na gorącą przekąskę wybraliśmy półmisek "Pielmieni” za 25 zł w wersji tradycyjnej podawanej z kwaskowatym masłem. To pozostałość po tradycji skrapiania pielmieni octem. Zbyt grube ciasto zachwiało kompozycją słynnego dania, nadzienie nie wyróżniało się niczym szczególnym. Słabo.
Za chwilę na stole miała królować "Soljanka” za 12 zł. i danie z kociołka nazwane "Dniestr” (kompozycja delikatnej cielęciny z dodatkiem grzybów i brandy) za 28 zł. Słynną zupę podano w glinianym kociołku. Świeżutkie mięso, bardzo mocny, esencjonalny wywar z kiszonych ogórków, aromaty oliwkowe i gruby plaster cytryny – to było bardzo dobre. Ale jeszcze lepszy był "Dniestr” – delikatna cielęcina z pieczarkami w zachwycającym sosie koiła kubki smakowe i syciła ponad miarę. Oba dania polecamy.
Już byliśmy najedzeni – łyk Portera za 7.50 i soku za 5 zł schłodził emocje. Na drugie danie wybraliśmy "Kruczenki” (mięso wieprzowe zawijane z chrzanem na cebulnikach z sałatką z ogórka kiszonego) za 35 zł oraz "Manty Kozackie” (faszerowane mięsem wieprzowym) podane z masełkiem i sałatką z pomidora i czerwonej cebuli) za 29 zł.
Kruczenki okazały się bardzo smacznymi zawijaskami z nutą struganego chrzanu. Towarzyszyły im rewelacyjne cebulniki, czyli racuszki z ziemniaków i cebuli (pycha) oraz sałatka z ogórka kiszonego doprawiona musztardą. To jedno z ciekawszych dań, jakie zdarzyło nam się jeść ostatnio w Lublinie. Brawa dla szefa kuchni.
Z kolej Manty przypominały trochę gruzińskie pierogi chinkali. Czeka się na nie aż 40 minut, bo bardzo wolno gotują się na parze. Ciasto było cienkie, szkliste, bardzo smaczne. Nadzienie – ciekawe, ale nic ponadto. Powinno być lepiej posiekane, nasze było mocno ugniecione. Gdyby w środku była wołowina albo jagnięcina… a nawet baranina? Ale kuchnia restauracji hotelu Lwów jest na dobrej drodze.
Na deser zamówiliśmy kawę "Lwowska Turka z cynamonem i koniakiem” za 6 zł oraz "Wiedeński strudel z gałką lodów” za 12 zł. Kawa bardzo w porządku, deserowi zabrakło lekkości i finezji.
Nasza ocena? Za ukraińską przygodę zapłaciliśmy 171.50 zł. Dużo, choć w tej restauracji można się najeść do syta. Jedzenie jest świeże i smaczne. Dajemy cztery gwiazdki za dobry, ukraiński smak.
Restauracja Hotelu Lwów w Lublinie
Czynne od poniedziałku do piątku do 12 do 23, sobota – niedziela do 21.
Można płacić kartą