Zainteresowanie sprzedażą akcji PZL Świdnik przeszło wszelkie oczekiwania. Kolejkom nie ma końca.
– Już dawno chciałam spieniężyć swoje udziały. Niestety, nie było okazji. Teraz się przytrafiła, więc korzystam – mówi pani Marianna, emerytowana pracownica WSK PZL Świdnik. Kobieta swoje akcje otrzymała w 1998 r. Dostało je wtedy około tysiąca pracowników przedsiębiorstwa. Ich cena wynosiła 10 zł.
Dziś większość tych ludzi chce się swoich udziałów pozbyć. W trzech punktach Świdnika – w siedzibie banku PKO SA oraz w klubach emerytów i rencistów „Solidarność” i „Metalowiec” – ustawiają się długie kolejki.
Augusta Westland płaci po 15 zł za akcję. – To może nie majątek, ale zawsze coś. Ja mam do sprzedania 34 akcje. Dostanę okrągłą sumkę – tłumaczy 64-letni pan Edward.
Skup prowadzony przez włoski koncern jest pierwszym na tak masową skalę. – Przedstawiciele firmy zgłosili się do nas z propozycją wykupu udziałów już jakiś czas temu – mówi Stanisław Mazur ze Stowarzyszenia Akcjonariuszy PZL Świdnik. – Zainteresowanie jest ogromne. Obecnie zrzeszamy posiadaczy ponad 30 proc. akcji. Ta liczba ciągle się zmienia, bo udziały schodzą jak świeże bułeczki – dodaje.
Co o takiej sytuacji sądzą przedstawiciele świdnickiej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego? – Ten skup nie przesądza o losach naszej firmy. Pracownicy posiadają tylko kilka procent akcji przedsiębiorstwa – wyjaśnia Jan Mazur, rzecznik PZL Świdnik. – Od dawna poszukujemy inwestora, który byłby zainteresowany kupnem zakładów. Z Augustą Westland współpracujemy już od 1996 r. – mówi.
Włoski koncern powinien wykupić pakiet 5 proc. akcji, żeby móc ubiegać się o przejęcie zakładu. To nakaz Agencji Rozwoju Przemysłu.