Po co były zwolnienia, skoro teraz firma szuka ludzi na te same stanowiska? – grzmią związkowcy z PKS Wschód. Zarząd firmy odgryza się: Związki zawodowe nie są od polityki kadrowej.
W wyniku cięć z pracą pożegnało się ok. 80 osób. W firmie zostało ok. 600. Zwolnieniom sprzeciwiały się związki zawodowe, groziły nawet strajkiem. Dziś są jeszcze bardziej niezadowolone, bo ich firma zaczęła... zatrudniać.
– To jest absurdalne. Osoby zwolnione z pracy jeszcze nie zdążyły na dobre odejść, a już firma chce przyjąć nowe. W dodatku, na podobne, tylko inaczej nazwane stanowiska. Trzeba było przekwalifikować pracowników, a nie zwalniać – uważa Leszek Rudziński, szef "Solidarności” w PKS Wschód.
– My zawsze mówiliśmy, że te zwolnienia nie były przemyślane – dodaje inny związkowiec, Dariusz Kukier.
Władze lubelskiego oddziału PKS Wschód ogłosiły w sierpniu sześć konkursów, m.in. na magazyniera-zaopatrzeniowca oraz dwóch referentów ds. organizacji i dyspozycji ruchu. Tymczasem, Rudziński wylicza, że odchodząca magazynierka ma trzymiesięczną odprawę (w sumie 5–6 tys. zł), a jednocześnie firma wyda kolejne pieniądze na magazyniera-zaopatrzeniowca.
Trwa też konkurs na kierownika sekcji obsługi i napraw. – Dotychczasowy kierownik awansował na nowo utworzoną posadę koordynatora ds. technicznych. Struktury miały się nie rozrastać, a tymczasem przybywa stanowisk – zauważają związkowcy.
– Żadne stanowiska się nie pokrywają. Przybywa zadań i dlatego ogłaszane są nabory – twierdzi Teresa Królikowska, prezes PKS Wschód (kandydatka na posła z listy PSL).
Królikowska mówi, że na konkurs mógł zgłosić się każdy spełniający kryteria, także osoby pracujące w firmie lub zwolnione. – O tym, że przekwalifikujemy pracowników, niech świadczy przykład z Tomaszowa Lubelskiego. Tam panie ze zlikwidowanej komórki rewizorskiej mają pracować jako kasjerki – mówi prezes. I dodaje: Związki zawodowe nie są od tego, żeby decydować o kadrach.