Czy 27-letni mężczyzna z Lublina już nie żył, gdy znajomi podjechali z nim pod szpital przy ul. Jaczewskiego,
W niedzielę wielkanocną czterech mężczyzn, mieszkańców Lublina, pojechało na ryby na Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie. - Trzech wędkowało, a czwarty,
27-latek, siedział na brzegu i popijał jakiś alkohol - przekazała nam Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie. - Wędkowanie dobiegło końca. Szykowali się do powrotu. Mężczyzna, który pił, zaczął się źle czuć.
Było z nim coraz gorzej. Znajomi podwieźli go pod dom, ale nie dał rady wysiąść. Zawieźli go do Szpitala Klinicznego nr 4 w Lublinie. - Mężczyzna został w samochodzie. Osoby, które go przywiozły poszły na izbę przyjęć - relacjonuje prokurator. - Powiedziały tam, że ich znajomy spożywał alkohol i leży nieprzytomny w aucie. Usłyszały, że powinny z nim pojechać na toksykologię do szpitala przy ul. Biernackiego.
Szpital przy Biernackiego jest obok szpitala przy Jaczewskiego. To kilka minut jazdy autem. Pod szpital podjechali około godz. 20. - Na ratunek było już za późno. Młody mężczyzna nie żył - mówią lekarze z oddziału toksykologii. - Sanitariusze wynieśli go z samochodu. Zawiadomiliśmy policję.
Sprawą zajęła się prokuratura. - Ustalimy, co było przyczyną zgonu oraz kiedy nastąpił - dodaje Syk-Jankowska. - Zbadamy, czy mężczyzna żył, kiedy samochód podjechał do szpitala przy Jaczewskiego - dodaje prokurator.
Dlaczego do nieprzytomnego człowieka nie wyszedł żaden lekarz z Jaczewskiego?
- Do lekarza dyżurnego przyszła kobieta. Powiedziała, że jej bliski źle się czuje i nie można go dobudzić po alkoholu. Podkreślam, że użyła sformułowania "nie można go dobudzić”. Ta pani nie przedstawiła sytuacji dramatycznie, tak żeby sprowokować lekarza do interwencji na zewnątrz, bo ktoś umiera - wyjaśnia Marta Podgórska, rzecznik Szpitala Klinicznego nr 4. - Lekarz, podejrzewając zatrucie alkoholowe, skierował ich na Biernackiego. Treść i forma informacji przekazanej przez tę panią nie wskazywały na zagrożenie życia.
(step)