Rozmowa z Marleną Polakowską, mistrzynią i rekordzistką Polski w podnoszeniu ciężarów w kategorii do 49 kg
Podczas mistrzostw Polski w Biłgoraju zawodniczka GLKS POM-Iskra Piotrowice wyrwała 78 kg, podrzuciła 91 kg, co dało jej 169 kg w dwuboju i mistrzostwo Polski. Po drodze podopieczna trenera Antoniego Kawałka ustanowiła siedem rekordów Polski, po trzy w rwaniu i dwuboju oraz jeden w podrzucie. To pierwsze seniorskie złoto pochodzącej z Lubelszczyzny zawodniczki.
- Dotarło już do pani, co udało się osiągnąć?
– Przyznam szczerze, że nie do końca ochłonęłam. Cały rok, mimo pandemii koronawirusa, przygotowywałam się, najpierw do mistrzostw Europy w Rosji, a następnie do MP. ME dwukrotnie były przekładane, a ostatecznie w lipcu dostaliśmy informację, że nawet jesienny termin nie dojdzie do skutku. Również MP planowane były na czerwiec. Dobrze, że w końcu się odbyły. To moje pierwsze seniorskie złoto, jak też pierwszy triumf w klasyfikacji Sinclaira.
- W Biłgoraju padło aż 55 rekordów Polski. Jak na czas pandemii to chyba bardzo dobry wynik?
– To naprawdę świetny rezultat. Niektórzy zawodnicy nie mieli możliwości normalnych przygotowań. Czasami trzeba było zabierać sprzęt do domu, trenować w garażach. Lubelszczyzna stanęła na wysokości zadania, wygraliśmy przecież klasyfikację województw.
- Sukces jest tym większy, że do startu w MP przygotowywała się pani tylko w klubie, rezygnując ze zgrupowań kadry narodowej…
– Zgrupowania pochłaniają bardzo dużo czasu, od stycznia do września jesteśmy poza domem, ciągłe wyjazdy. Był to mój wybór. Razem z trenerem Antonim Kawałkiem solidnie pracowaliśmy. Są efekty. To właśnie jemu w pierwszej kolejności chcę podziękować i dedykuję to złoto. Pamiętam też o przyjaciołach, rodzinie i wszystkich kibicach.
- MP w Biłgoraju rozegrane zostały w czasie pandemii. Jak wyglądały od kuchni, co zmieniło się w życiu startujących?
– Na pewno były inne niż zazwyczaj. Nie było publiczności, co dla nas sportowców jest bardzo przykre. Pod tym względem zawody były bez emocji, jakieś puste. Na szczęście nie musieliśmy zakładać maseczki, na treningu i podczas startu. Byłoby niewygodnie i trudno oddychać. Po każdym starcie gryf sztangi był dezynfekowany.
- Jak to się stało, że trafiła pani do ciężarów?
– Przez moją siostrę Karolinę. Razem z nią poszłam na trening szwagra. Trener Antoni Kawałek, tak dla zachęty, pokazał mi kilka ćwiczeń, mówił abym spróbowała. Na początku technikę ćwiczyłam z kijem od szczotki, to najlepsza i najbardziej bezpieczna metoda. 18 grudnia minie 13 lat od tamtego wydarzenia.
- Z uprawiania podnoszenia ciężarów można wyżyć?
– Rok temu byłam blisko zakończenia przygody z tą dyscypliną. Na szczęście nie zostawiłam tego sportu. Stypendia ministerialne nie są zbyt wysokie. Sportowcy poszukują indywidualnych sponsorów, dodatkowego źródła utrzymania. Od wakacji pracuję również w CrossFit Lublin i prowadzę zajęcia z weightliftingu czyli olimpijskiego podnoszenia ciężarów. Wbrew przypuszczeniom, jest duże zainteresowanie.