Kiedy mój szef dowiedział się, że jestem w ciąży, zwolnił mnie - mówi Izabela Łagoda. Została bez pracy i środków do życia. Jej były pracodawca odpiera zarzuty i twierdzi, że pracownica próbowała naciągnąć firmę na koszty.
19 sierpnia nasza Czytelniczka zostałam przyjęta do Studia Reklamy K.S. na pół etatu. Pracodawca był zadowolony z jej pracy jako handlowca, dlatego 19 listopada dostała stałą umowę w nowo powstałej firmie logistycznej Tak Logistic. Wkrótce potem pani Izabela zorientowała się, że jest w ciąży. 8 stycznia poinformowała o tym swojego pracodawcę.
- W czasie tej rozmowy szefowie nakrzyczeli na mnie, że i tak mam ciężkie życie, że mam już jedno dziecko, jak ja sobie poradzę - opowiada pani Izabela. - Jednak po dwóch godzinach już spokojnie powiedzieli, że coś wymyślą, że wszystko będzie dobrze.
11 stycznia pracodawca stwierdził, że wystawi jej umowę zlecenie. - Usłyszałam, że to będzie na moją korzyść, że będę mogła dorobić na macierzyńskim, a firma będzie ponosić mniejsze koszty - mówi pani Izabela. - Podpisałam tę umowę. Szefowie zaraz pojechali do ZUS i złożyli wnioski o ubezpieczenie. Ale tego samego dnia wezwali mnie i koleżankę i zapytali, czy wiemy, że nasze rozmowy w trakcie pracy są monitorowane.
Pracodawca przedstawił im część rozmowy, którą prowadziły podczas pracy przez internetowy komunikator gadu-gadu. - Pisałam, że idę do lekarza, ale muszę zarabiać - mówi pani Izabela. - A oni zinterpretowali to, że chcę ich naciągnąć na kasę. I zwolnili mnie.
Słomiński dodaje, że 8 stycznia dowiedział się, że pani Izabela jest w ciąży, a ma rozmowę na gadu-gadu z 7 stycznia, z której wynika, że dowiedziała się o ciąży o wiele wcześniej i że pisze w niej "trzeba firmę na kasę naciąć". Dodaje, że była pracownica miała lekceważące podejście do pracy i ostatniego dnia wyszła z firmy na trzy godziny.
- To, że ktoś jest w trudnej sytuacji, oznacza, że mamy mu płacić? - pyta Słomiński. - Nie jesteśmy instytucją charytatywną.
- W takiej sytuacji można wnosić powództwo do sądu pracy o nawiązanie stosunku pracy - podpowiada Marta Baczar z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Białymstoku. - Można też starać się o odszkodowanie, ponieważ jest to dyskryminacja ze względu na płeć. Natomiast jeśli chodzi o wykorzystanie treści rozmowy, to można złożyć powództwo do sądu cywilnego o naruszanie dóbr osobistych.
Pani Izabela już była ze swoim problemem u prawników z Państwowej Inspekcji Pracy. Zapowiada, że sprawę skieruje do sądu. Twierdzi, że jest w stanie udowodnić, że racja jest po jej stronie.