Lilly Hates Roses to powiew świeżości na polskim rynku muzycznym. Wyjątkowy duet tworzą Kamil Durski i Kasia Golomska. Poznali się na przeglądzie muzycznym, założyli zespół, a już 30 lipca ukaże się ich pierwsza płyta "Something to Happen”.
Kamil Durski: Na płycie "Something to Happen” będą dwie piosenki po polsku, a reszta po angielsku, czyli łącznie 13 utworów tworzących jedną spójną całość. Będą też żywsze kawałki, aczkolwiek cała płyta będzie integralna, utrzymana raczej w klimacie cichego smutku i melancholii. Nagrywaliśmy na setkę, czyli jednocześnie grając i śpiewając, bez poprawek i cięć. Po prostu usiedliśmy z gitarą i dwoma mikrofonami. W studiu nie mieliśmy nawet komputera. Jeśli ktoś się pomylił przy ostatnim dźwięku, trzeba było powtarzać całą piosenkę od początku. Płytę zarejestrowaliśmy na przełomie maja i czerwca razem z Maćkiem Cieślakiem.
Kasia Golomska: Nasza płyta jest bardzo naturalna, nie ma w niej sztuczności. Za to będą bardzo fajne szumy z taśmy, ale to nam się akurat strasznie podoba. "Something to Happen” to bagaż emocji, jakie towarzyszyły nam zarówno w trakcie pracy nad albumem, jak i dużo wcześniej.
• Czym się inspirujecie w tworzeniu swoich utworów?
KD: Inspiracje czerpiemy przez całe swoje życie. Wszystkie wydarzenia, w jakich uczestniczyliśmy, ludzie, których spotkaliśmy czy zespoły muzyczne, których kiedykolwiek słuchaliśmy, zarówno tych wybitnych, jak i mniej, wpłynęły na nas i naszą twórczość. Mówi się, że pierwsza płyta powstaje przez całe życie. Na "Something to Happen” da się odczuć wpływy muzyki indie-folku, Bon Ivera i Low czy elementy awangardowej muzyki poważnej.
KG: Inspiracje można czerpać tak naprawdę ze wszystkiego i tak jak Kamil wcześniej powiedział, że przez te wszystkie lata wydarzyło się tak wiele, że z każdego zdarzenia czy ludzi, jakich się spotyka, można zaczerpnąć łyk inspiracji dla siebie.
• Dostaliście możliwość wydania albumu w Sony Music Poland. Producentem jest Maciej Cieślak. Jak wam się układała współpraca?
KD: Bardzo dobrze! Maciej jest niesamowitym człowiekiem i wspaniałym producentem. Bardzo wiele się od niego nauczyliśmy. Pomagał nam w tworzeniu utworów, które nie wiedzieliśmy jak zaaranżować. Bardzo byśmy chcieli, aby Maciej towarzyszył nam także w pracy nad kolejną płytą. Warto także dodać, że możliwość pracy z takimi profesjonalistami uczy pokory, tym bardziej pod kątem muzycznym. To bardzo cenne doświadczenie.
KG: Rzeczywiście, współpraca z Maciejem była bardzo owocna i dużo nas nauczyła. Razem pracowało nam się świetnie. Kiedy mieliśmy problem, w którą stronę ukierunkować dany utwór, Maciej pomagał nam w tym. To dzięki niemu nasza płyta będzie brzmiała tak jak brzmi.
KD: Poznaliśmy się w Toruniu, gdzie Kasia śpiewała na przeglądzie muzycznym. Później okazało się, że istnieje możliwość nagrania i zarejestrowania wspólnej piosenki. Postanowiliśmy założyć zespół, zaczęły powstawać kolejne utwory.
• W jednym z wywiadów Kamil powiedział, że w "małej intymności” Lilly Hates Roses tkwi największa siła zespołu. Co to oznacza?
KD: Oznacza to mniej więcej tyle, kim po prostu jesteśmy i to, za co ludzie nas polubili. Wygraliśmy w drugiej edycji Make More Music, czyli konkursie Empiku dla muzycznych debiutantów grających autorskie kompozycje. Myślę, że stało się tak dlatego, że byliśmy tam zupełnie inni od reszty. Biorące udział z konkursie zespoły były rockowe i głośne, natomiast my: kameralni, melancholijni i cisi.
• Mówią o was, że jesteście nie tylko oryginalni, ale i ponadczasowi. To trafne określenie?
KD: Oryginalni tak, ale czy ponadczasowi? Myślę, że nasze teksty są ponadczasowe, nie my. Nie jesteśmy bardzo rewolucyjni, w naszych utworach poruszamy problemy, jakie dotyczą większości ludzi, stąd takie określenie ponadczasowości, bowiem niezależnie, ile minie lat, te same kłopoty i problemy będą nas dotykać.
KG: Wydaje mi się, że jesteśmy bardzo świeżą częścią polskiego rynku muzycznego i mamy nadzieję, że nasza nowa płyta zostanie ciepło przyjęta przez słuchaczy.
• Singiel "Youth” został zauważony przez brytyjski magazyn "NME” i amerykańskie radio KEXP.
KG: Tego się nie spodziewaliśmy. Założenie było takie, że powstaje jedna piosenka i nic się już więcej nie wydarzy. Takie zaskoczenia są naprawdę miłe, jak chwile, kiedy na koncercie ludzie znali teksty naszych piosenek i śpiewali razem z nami.
• O czym najczęściej śpiewacie?
KD: Wszystkie teksty, jakie napisałem, odzwierciedlają moje przeżycia i doświadczenia. To daje pewnego rodzaju upust emocji. Piszę o sprawach prostych, wiele ludzi utożsamia się z tekstami naszych piosenek. Myślę, że każdy może interpretować przekazywane przez nas treści w indywidualny przez siebie sposób.