Rozmowa z Marcinem Michotą, piłkarzem Motoru Lublin
- Grałeś krótko, ale możesz być chyba zadowolony, bo zaliczyłeś asystę przy drugim golu...
– Dostałem możliwość wejścia na boisko i obiecałem sobie, że postaram się udowodnić, że zasługuję na grę od pierwszej minuty. Myślę, że tą asystą pokazałem, że zawsze można na mnie liczyć. Dodatkowo chcieliśmy dorzucić jeszcze jedną bramkę dla Kamila Poźniaka. Po pierwszej zapomnieliśmy mu zrobić symboliczną kołyskę. Jak Kamil schodził z boiska powiedziałem mu, że dołożę wszelkich starań, żebyśmy coś jeszcze strzelili. Udało się, a ja zaliczyłem asystę, więc jest się z czego cieszyć.
- W pierwszej połowie Hutnik był jednak groźny...
– Na pewno mecz był wyrównany od początku. Rywale mieli parę klarownych sytuacji. To nie jest przypadek, że byli liderem po rundzie jesiennej. Teraz są trochę w dołku. Staraliśmy się zdobyć bramkę, było ciężko, ale najważniejsze są trzy punkty. Jest osiem na osiem i jedziemy dalej.
- Po tej asyście będziesz się jeszcze chętniej włączał do ataków drużyny?
– Zawsze byłem bocznym pomocnikiem, od jakiegoś czasu gram jednak jako obrońca. Zawsze miałem jednak te inklinacje do gry ofensywnej. W tej rundzie, jak tylko pojawiam się na boisku, to robię wszystko, żeby się pokazać i żeby drużyna punktowała. Nie ma znaczenia, kto asystuje przy bramkach, liczy się to, żebyśmy kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa.
- Wygraliście ósmy mecz z rzędu, dzięki temu końcówka sezonu zapowiada się bardzo ciekawie...
– Na pewno. W żadnym meczu przeciwnik się przed nami nie położy. Teraz jedziemy na trudny wyjazd do Sieniawy i mamy nadzieję, że passa zostanie podtrzymana. Nie możemy się zadowalać tym, co mamy. Strata do lidera cały czas jest taka sama, musimy nadal wygrywać mecz za meczem.
- Będziecie mieli okazję trochę odpocząć w święta?
– Trzeba odetchnąć, bo jesteśmy cały czas w treningu. Dostaliśmy dwa dni wolnego. Mam nadzieję, że każdy wróci wypoczęty i pełen sił, żeby przygotować się do tego maratonu, który nas czeka od następnej niedzieli – pięć meczów w dwa tygodnie. Kalorii przy świątecznym stole trzeba pilnować, ale jak ktoś troszkę poje, to może jakoś strasznie nikomu to nie zaszkodzi.
- Zastanawiacie się już co będzie w dwóch ostatnich meczach w roli gospodarza, których nie będziecie mogli zagrać na Arenie Lublin?
– Nie myślimy o tym, bo zanim to nastąpi mamy jeszcze przed sobą sporo innych meczów. Wiedzieliśmy o tym wcześniej i w głowie każdy się pewnie do tego przygotuje. To nic szczególnego. Chcielibyśmy grać do końca na Arenie, ale nie będziemy mieli takiej możliwości. Mam nadzieję, że wszystko potoczy się po naszej myśli i to, czy gramy u siebie, czy na wyjeździe nie będzie miało wielkiego znaczenia. Mam nadzieję, że kibice i tak będą z nami. Frekwencja na meczu z Hutnikiem była super, oby tak do końca sezonu. Liczymy, że z każdym kolejnym spotkaniem będzie ich jeszcze więcej.
- Kończyłeś mecz z Hutnikiem z opaską kapitana...
– To nie była pierwsza taka sytuacja. Opaskę dostałem już kiedyś od Marcina Burkhardta, a to było 1,5 roku lub rok temu. Wiadomo, że to poruszająca sytuacja dla mnie, bo jestem wychowankiem tego klubu i fajnie, jak chłopaki przekazują mi opaskę, zwłaszcza starsi. Tak się wyklarowało chyba, że po Konradzie Nowaku jest Tomasz Brzyski, a potem ja. Fajnie, tym bardziej na Arenie Lublin. Super, jestem bardzo zadowolony.