Niektórzy przyjechali tu prosto z Nicei, rezygnując z kosztownej wyprawy do Paryża, a następnie wracania na południe. Większość najazd na drugie największe miasto Francji rozpoczęła jednak w poniedziałek. Wówczas do Marsylii zaczęli napływać ludzie, którzy z trybun Stade de France oglądali sobotni mecz z Niemcami i ci, którzy przyjechali do Francji specjalnie, aby obejrzeć konfrontację z Ukrainą.
Na dzień przed meczem najbardziej popularne miejsca wypełnili ludzie ubrani w białe i czerwone barwy. Zaroiło się od nich w zabytkowym Porcie Vieux i na Plaży Prado, gdzie umiejscowiona została Strefa Kibica. W poniedziałkowy wieczór podczas transmisji spotkania Anglii ze Słowacją fani obu tych ekip zostali zupełnie zdominowani przez naszych kibiców. Co chwila rozlegało się gromkie „Polska, bało-czerwoni” i „Gramy u siebie”. W dobrej zabawie fanom znad Wisły nie przeszkadzał nawet kiepski poziom spotkania, które miało zadecydować o końcowej kolejności w grupie B. W końcu oni rozgrywali swój własny mecz. O to, żeby udowodnić Francji i całej Europie, kto kibicuje najlepiej na Starym Kontynencie.
Pociekły łzy
Sielska atmosfera skończyła się dopiero przed meczem, gdy francuscy chuligani zaatakowali Polaków. Musiała interweniować policja, użyto gazu łzawiącego i armatek wodnych. Ucierpiało kilka niewinnych osób. – Moja dziewczyna dostała gazem w oczy. To pierwszy raz, kiedy zabrałem ją ze sobą na mecz. Niestety, prawdopodobnie ostatni – powiedział Mateusz z Lidzbarka Warmińskiego. – Mam mieszane odczucia odnośnie interwencji francuskiej policji. Z jednej strony zapobiegli eskalacji konfliktu i szybko zażegnali niebezpieczeństwo. Z drugiej – pacyfikowano wszystkich jak leciało, nie zwracając uwagi na wiek, płeć czy rzeczywisty udział w zamieszkach – dodał Rafał z Konina.
Na szczęście, nikomu nic poważniejszego się nie stało. Podczas samego meczu było już zupełnie spokojnie, nie licząc odpalenia rac przez kilku kibiców. Poza kilkoma incydentami nie było także większych napięć miedzy Polakami a Ukraińcami. Choć ci ostatni zapowiadali przed spotkaniem na forach internetowych, że „zrobią nam drugi Wołyń”.
>>>
Polscy kibice na meczu Polska - Ukraina. Zdjęcia: Piotr Dragan
Doping przez cały mecz
Na stadionie stoczyła się regularna bitwa, ale na doping i kulturalne przyśpiewki. Została wygrana oczywiście przez Polaków, ale nie mogło być inaczej skoro fanów z naszego kraju na Stade Velodrome zasiadło ok. 50 tysięcy. Wypełnili nie tylko wszystkie przeznaczone dla nich sektory, ale także część ukraińskich i zdecydowaną większość strefy mieszanej.
Biało-czerwoni zasłużyli na słowa pochwały. Na samym początku nagrodzili brawami hymn rywali, a następnie przez cały mecz głośnym dopingiem wspierali Roberta Lewandowskiego i spółkę, dodając naszej drużynie narodowej skrzydeł w tych trudniejszych chwilach, gdy niewiele wychodziło. Były jednak też takie momenty, gdy słychać było Ukraińców. Choć znacznie mniej liczni, z zaangażowaniem zdzierali gardła dla swojej reprezentacji, która już wcześniej straciła szansę na awans do kolejnego etapu rozgrywek.
– Atmosfera była wspaniała, ale mnie osobiście bardziej podobał się doping podczas meczu z Niemcami. Był chyba lepiej zorganizowany. Tutaj każdy krzyczał co chciał, szczególnie w pierwszej połowie. Po przerwie, gdy za prowadzenie dopingu wzięli się ludzie, zajmujący się tym na co dzień w klubach, było już znacznie lepiej – ocenia Karol z Lublina.
Kasa na paliwo została w kieszeni
Teraz polscy fani w ślad za reprezentacją przenoszą się do Saint Etienne, gdzie w 1/8 finału zmierzymy się ze Szwajcarią. Jeżeli uda się pokonać także tę przeszkodę, na ćwierćfinał wrócimy do Marsylii.
– Paradoksalnie bardzo cieszymy się, że to Niemcy zajęli pierwsze miejsce. Gdybyśmy my wygrali grupę, kolejne spotkanie rozegralibyśmy w Lille, a ewentualny ćwierćfinał w Bordeaux. W ten sposób musielibyśmy pokonać ponad tysiąc kilometrów więcej. Zostajemy jednak na południu Francji, dzięki czemu wydamy znacznie mniej na paliwo i kosztowne autostrady. Po chłodnym i deszczowym okresie wreszcie robi się słonecznie, więc może uda się złapać choć trochę opalenizny – kończy Karol.