ROZMOWA z Andrzejem Marszałkiem (42 lata), bramkarzem Wisły Płock
Według jednej z opinii, ostatnia porażka Wisły z Travelandem Olsztyn (29:30), to największa kompromitacja w historii klubu...
- Nie uważam, aby była to kompromitacja. Po prosu zagraliśmy najsłabszy mecz w tym sezonie.
Ale to chyba nie jest normalne - porażka z Olsztynem. Do tej pory takie zespoły przyjeżdżały do Płocka i ich jedynym zmartwieniem były rozmiary porażki.
- Bokiem wychodzi nam granie co trzy dni. Po prostu zaczynamy to mocno odczuwać. Jesteśmy przecież ludźmi, a nie maszynami.
A może jednym z powodów jest konflikt między trenerem Bogdanem Zajączkowskim i zawodnikami?
- Mógłby być, tylko ja uważam, że... wcale go nie ma. To jakaś kaczka dziennikarska. Nasza współpraca układa się w miarę dobrze.
Jednak już w samym zespole, między obcokrajowcami i polskimi graczami, nie ma wielkiej przyjaźni.
- Nie widzę w tym nic dziwnego, podziały na grupy są w każdej drużynie. Tak mają nasi piłkarze w klubach niemieckich i tak samo jest w Wiśle, gdzie występuje kilku zawodników z zagranicy. To zupełnie normalna sprawa. Lecz kiedy wychodzimy na parkiet, to w tym samym celu i tworzymy całość. Dziwię się jednak, że teraz wszyscy doszukują się różnych przyczyn, podtekstów i opluwają nas. A kiedy wygraliśmy z Zagłębiem Lubin na wyjeździe, które u siebie nie doznało porażki chyba od trzech lat, byliśmy noszeni na rękach i całowani. A przecież działo się to zaledwie trzy dni przez wpadką z Travelandem.
Powodem podziałów w drużynie mogą być rozbieżności finansowe pomiędzy zawodnikami?
- W moim wieku nie chodzę już nigdzie z chłopakami, a tym bardziej nie pytam ich ile zarabiają. Poza tym dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach. Nie wiem też, dlaczego ktoś miałby narzekać. Przecież przed sezonem każdy w pokoju prezesa negocjował swoje warunki i nie uskarżał się na zarobki. Każdy wiedział za ile będzie grał.
Przegrywając z Olsztynem zaprzepaściliście szansę wejścia na fotel lidera.
- Play-offy rządzą się swoimi prawami. Decydująca faza dopiero przed nami. Tam można wszystko wygrać lub stracić.
W tym sezonie roi się od niespodzianek. To efekt coraz słabszej ekstraklasy?
- Bo liga faktycznie jest coraz słabsza, z roku na rok. Najlepsi zawodnicy odpływają z Polski. Tam, gdzie są wyższe pieniądze. Ale czy można temu się dziwić. W Płocku przez 20 lat gramy w tej samej sali, a raczej "stodole”. Jak kogoś zachęcić, aby grał w takich warunkach.
Azoty Puławy to jedna z rewelacji sezonu. Ze względu na słabość ligi?
- To młody zespół, rozwijający się, ale podparty doświadczonymi graczami. Imponuje Robert Nowakowski, który doskonale rozumie się ze swoimi "dzieciakami" mającymi po 20 lat. Idą w dobrym kierunku i myślę, że z sezonu na sezon będą jeszcze silniejsi.
Jednak, aby Wisłę przeskoczyć w tabeli, Azoty musiałby wygrać w sobotę, w ostatniej serii, różnicą 10 goli.
- To raczej niemożliwe. Ale do Puław nie przyjedziemy zagrać o pietruszkę. Chcemy zwyciężyć i pokazać swoją wartość. Mamy do wygrania mistrzostwo i Puchar Polski.