Czy wszystkim na tym zależy? Takie pytanie retoryczne stawia sobie prezes SPR Andrzej Wilczek. Organizacja w Lublinie turnieju szczypiorniaka tak wysokiej rangi, to nie lada gratka dla fanów tej dyscypliny, których w naszym regionie przecież nie brakuje. Wszyscy możemy jednak obejść się smakiem. Problem? - Brak pieniędzy.
Od dobrych kilkunastu dni prezes Andrzej Wilczek puka do wszystkich możliwych drzwi. Efekt? - 30 tys. zadeklarował Urząd Marszałkowski. Taką samą sumą może wspomóc miasto. To kwoty brutto, realne są niższe - wyjaśnia szef SPR. Na przyjazd i zabezpieczenie pobytu trzech europejskich drużyn potrzeba przynajmniej 100 tys. zł.
Gdzie szukać reszty? - Koniecznie chcielibyśmy zagrać u siebie. Mamy szansę wygrać tę grupę. Wszystko zależy od naszej operatywności i skuteczności. Staramy się nakłaniać sponsorów, ale niestety jest ich w naszym mieście jak na lekarstwo - martwią się w SPR.
Lublinianki będą walczyły o fazę grupową LM z rumuńskim Rumenthulem, Byasen Trondheim i drużyną, którą wyłoni pierwsza runda eliminacji. Turniej wciąż ma szansę odbyć się w Lublinie w dniach 2-4 października, a szanse SPR zwiększają nie tylko kłopoty organizacyjne w ekipie faworytek z Rumunii, ale przede wszystkim gra we własnej hali.
Problemy wokół turnieju eliminacyjnego stawiają również pod znakiem zapytania mecz "biało-czerwonych” z Czarnogórą, w ramach kwalifikacji do mistrzostw świata. - Termin wyznaczono na 15 października, a Związek Piłki Ręcznej w Polsce zaproponował nam zorganizowanie tego meczu. To nobilitacja dla miasta, ale nie wszyscy chyba to rozumieją - uważa Wilczek.
Co więcej, według propozycji ze strony ZPRP Lublin mógłby stać się oficjalnym miastem dla żeńskiej kadry w piłce ręcznej. To u nas odbywałyby się wszystkie zgrupowania szczypiornistek, tutaj również rozgrywałaby większość swoich spotkań reprezentacja.