Nad przystankiem przy zbiegu ulic Kraszewskiego i Narutowicza pracują na rusztowaniach robotnicy. Miasto – wbrew obietnicom – nie zamknęło dla ruchu chodnika pod rusztowaniami. Zmieniło zdanie i twierdzi, że przechodniom nic nie grozi.
Przed miesiącem naszym sygnałem o niebezpiecznym sąsiedztwie budowy z przystankiem autobusowym zajął się Rudolf Somerlik, dyrektor gabinetu bialskiego prezydenta. Poprosił specjalistów o inspekcję na miejscu. Zgodnie z jego obietnicą, wkrótce po naszym sygnale, na szczycie budynku pojawił się ochronny daszek zabezpieczający prace dekarskie. Dyrektor zapowiedział wtedy, że kiedy na budowie rozpocznie się tynkowanie, to inwestor wystąpi o zajęcie pasa drogowego, a miasto zorganizuje zmiany w ruchu drogowym. Po to, żeby przechodnie byli bezpieczni. Tynkowanie się zaczęło. A miasto wycofuje się rakiem ze swoich obietnic.
– Strach chodzić pod tymi rusztowaniami. Przecież w każdej chwili coś może spaść na dół. Na budowie bloku robotnicy pod rusztowaniami muszą chodzić w kaskach. A tutaj w ciągu dnia przechodzą setki przypadkowych przechodniów i podróżnych. Dobrze, że na razie nic się nie stało – mówi mężczyzna mieszkający po sąsiedzku (prosi, abyśmy nie podawali jego nazwiska).
Wczoraj dyrektora Somerlika nie było w pracy. Rozmawialiśmy z Jerzym Wójcikiem, bialskim powiatowym inspektorem nadzoru budowlanego. – Moje zalecenie zostało wykonane (chodzi o zamontowany po naszej interwencji daszek – red.). Obecnie nie widzę zagrożeń. Zresztą nad sprawą wyłączenia pasa drogowego czuwa Urząd Miasta. To on pobiera opłaty – mówi Jerzy Wójcik.
Inspektor Grażyna Cisek z Wydziału Dróg Urzędu Miasta twierdzi z kolei, że wyłączenie pasa drogowego może nastąpić dopiero wtedy, gdy robotnicy pracują na chodniku.
Zainteresowaliśmy sprawą Zdzisława Siekluckiego, zastępcę okręgowego inspektora pracy w Lublinie. Zapewnił nas, że poleci zbadać, czy jego inspektorzy prawidłowo kontrolowali tę inwestycję.
Wczoraj nie udało się nam skontaktować z inwestorem.