Nauczycielka z Łukowa chce 30 tys. zł zadośćuczynienia za mobbing, jakiego miała doznać w Szkole Podstawowej nr 5. Właśnie rozpoczął się proces przed bialskim sądem pracy.
- Musiałam się bronić. Składałam skargi do prokuratury, występowałam do sądu. Ale moje prześladowczynie były bezkarne. Zaczęłam nagrywać ich rozmowy, aby skuteczniej bronić się przed atakiem.
Według nauczycielki, konflikt zaczął się, gdy nie zgodziła się na przeniesienie do przedszkola. Skierował ją tam ówczesny dyrektor szkoły. Sąd przyznał jej rację. - Po powrocie do szkoły otrzymałam zlepek godzin. Musiałam występować ponownie do sądu o egzekucję wyroku. Byłam szykanowana ze strony dyrekcji i innych nauczycielek - opowiada.
Przez ponad półtora roku podsłuchiwała koleżanki. Najpierw nagrywała je trzymając dyktafon w kieszeni kurtki, później za tablicą ogłoszeń w pokoju nauczycielskim. Z tych nagrań miała się dowiedzieć, że dyrekcja zastanawiała się, jak ją zwolnić, a nauczycielki mówiły "o zemście”. - Nie piłam w pracy herbaty, bo bałam się otrucia - twierdzi Wereszczyńska.
Obecny na rozprawie nowy dyrektor SP 5 nie uznał powództwa i wniósł o jego oddalanie. Po rozprawie nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. - Nie potwierdzam, że pani Wereszczyńska była ofiarą przemocy. Nie było żadnego mobbingu - mówi Małgorzata Ławecka, wicedyrektor SP 5.
Wcześniej Wereszczyńska złożyła do prokuratury wniosek o ściganie nauczycielek, które miały jej grozić. Postępowanie umorzono.
- Nie dopatrzyliśmy się gróźb karalnych. Sąd w Łukowie potwierdził nasze stanowisko - mówi Stanisław Stróżak, bialski prokurator rejonowy. Dodał, że teraz prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie założenia urządzeń podsłuchowych w łukowskiej szkole.