Zrabowane Stanisławowi Leszakowi tysiące dolarów od półtora roku leżą w bankowym depozycie. Ofiara napadu nie można ich odzyskać, bo bandyci skutecznie blokują wypłatę.
Napastnicy wkrótce trafili za kratki. Dostali kilkuletnie wyroki. Mają też wypłacić poszkodowanej rodzinie 155 tys. odszkodowania. Ale Leszakowie do tej pory nie dostali ani grosza. Nie odzyskali też 8 tysięcy dolarów, które policja zabrała złodziejom i złożyła w depozycie bankowym. A wyrok w tej sprawie zapadł w kwietniu 2005 roku.
– Kości mnie bolą od siodełka, bo rowerem jeżdżę po 50 km do komorników, sądów i banków. Wszędzie mnie odprawiają z kwitkiem. Nie rozumiem, czemu tak się dzieje – skarży się Leszak.
Sędzia Barbara du Chateau, rzecznik lubelskiego Sądu Okręgowego, przyznaje, że zwrot depozytu jest utrudniony. Dlaczego? – Skazani odwołują się do Sądu Najwyższego i piszą skargi do rzecznika praw obywatelskich. Liczą na kasację. Akta ugrzęzły w biurze rzecznika. Nasz sąd wystąpił już o ich wypożyczenie, choćby na kilka dni, aby wypełnić dokumentację związaną z depozytem. Chcemy wykonać prawomocny wyrok w całości – obiecuje sędzia.
Pan Stanisław nie wierzy już w te zapewnienia, ani w państwo prawa.
– Bandyci w naszym kraju mają więcej praw, niż ofiary. Zatrzymanych przestępców, którzy mnie zmasakrowali, traktuje się jak panów. W czasie śledztwa odzyskali samochód kupiony za większość zrabowanych mi pieniędzy. Ich komfortowo dowoziło się na sprawę. Sąd płacił diety ich świadkom. Ja trzynaście razy musiałem na swój koszt pojechać na rozprawę. Dlaczego nade mną nikt się nie ulituje – mówi poszkodowany łamiącym się głosem.