Olbrzymie ilości karmy zawieźli wczoraj myśliwi do swojego obwodu obok Piszczaca i Kodnia. Zostawili w lesie kilka ton żywności, która za kilka dni zostanie spałaszowana przez duże stada zwierząt
W ostatnich dniach, gdy przycisnął mróz, myśliwi z „Dąbrowy” kilkakrotnie wyruszali terenowym mercedesem z przyczepą pełną karmy do lasu. Docierali do wielu leśnych stołówek, tzw. karmisk, obok mateczników zwierzyny. Tam wysypywali z worków zboże i kukurydzę, zostawiali jabłka i siano. Część zapasów umieścili w leśnym magazynie. To na wypadek większych śniegów, kiedy dojazd byłby niemożliwy.
Wczoraj podleśniczy Grzegorz Myć umieścił w lizawce, czyli na drewnianym palu, spore kostki połamanej soli. Chętnie przychodzą tam sarny i dziki, aby skosztować ściekającej z wilgocią soli. Tadeusz Sidoruk, społeczny strażnik leśny oraz stażysta Zbigniew Kozioł, nosili pękate worki pokarmu do karmisk, przy których było widać wiele śladów zwierzyny.
– Nasze koło, w którym mamy 46 myśliwych i trzech stażystów, użytkuje obszar prawie 8 tysięcy hektarów, z czego niemal 4 tys. ha to lasy w nadbużańskich gminach. Żyje tam wiele dzików, saren i jeleni. W ubiegłym roku musieliśmy nawet zapłacić 2 tys. zł kary za niewykonanie planu odłowów – mówi Antoni Sacharuk.
Jakby na potwierdzenie jego słów niedaleko samochodu pojawia się stadko sarenek. Dopiero na widok wysiadających z pojazdu ludzi, zwierzęta umykają do lasu. •