Ponad pół roku trwało śledztwo dotyczące tragicznego wypadku, do którego doszło 4 kwietnia na przejeździe kolejowym przy ul. Metalowej. Zginęły w nim matka i córka. Prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia w tej sprawie. Dróżnikowi, który w porę nie opuścił szlabanów, grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.
– Dróżnik przyznał się do winy – powiedziała nam jeszcze w kwietniu Mariola Puławska, zastępca prokuratora rejonowego w Chełmie. – Potwierdził przyjęcie i odnotowanie w dokumentacji sygnału, że ze stacji Zawadówka ruszył w jego stronę pociąg. Następnie miał wyjść na zewnątrz do toalety. Kiedy z niej wyszedł, usłyszał sygnał dźwiękowy pociągu i zorientował się, że nie zamknął rogatek. Natychmiast podbiegł do nastawnika, aby to zrobić, ale było już na to za późno. Rozpędzony pociąg osobowy uderzył w znajdującą się na torowisku toyotę.
Kierująca toyotą yaris zginęła na miejscu. Jej 13-letnia córka, ciężko ranna, po miesiącu zmarła w szpitalu. W wypadku zginął także jej piesek. Zatrzymany dróżnik miał za sobą około 20-letni staż pracy i szereg wymaganych szkoleń. Składając zeznania 49-latek nie potrafił wytłumaczyć swojego zachowania. Powiedział, że bardzo żałuje czynu, który obciąża jego sumienie. Prokuratura zastosowała wobec niego środek zapobiegawczy w postaci policyjnego dozoru, zakazu opuszczania kraju oraz zawieszenia wykonywania pracy w zawodach związanych z ruchem kolejowym. Prowadząc śledztwo współpracowała także z Państwową Komisją Badań Wypadków Kolejowych przy Ministerstwie Infrastruktury i Budownictwa.
– W początkowej fazie dróżnik usłyszał zarzut spowodowania wypadku, w którym zginęła jedna osoba – mówi prokurator Puławska. – Kiedy 13-latka zmarła, wystąpiliśmy o opinię, czy śmierć ta miała związek z obrażeniami odniesionym w wypadku. Kiedy lekarze po przeprowadzeniu sekcji zwłok to potwierdzili, zarzut musiał już dotyczyć spowodowania wypadku, w którym zginęły dwie osoby. Sama kwalifikacja czynu nie uległa zmianie.