W szpitalu we Włodawie pacjentka z nowotworem i w stanie zagrożenia życia nie mogła dostać specjalistycznego leku. Dyrekcja tłumaczy, że nie ma pieniędzy na chemioterapię. Tak jest w większości szpitali powiatowych.
- Skutkiem ubocznym jest gorączka i spadek białych krwinek. Miałam fatalne wyniki. Norma to 4-10 tysięcy na mikrolitr, a ja miałam zaledwie 0,9. Poniżej 1 występuje stan zagrożenia życia i kiedy złapie się wirusa można umrzeć - podkreśla pani Marlena. - Dlatego szybko potrzebowałam leku, który podnosi poziom białych krwinek. Konsultowałam się z lekarką z SPSK1 w Lublinie, która powiedziała, że mam jak najprędzej jechać do najbliższego szpitala, bo nie ma chwili do stracenia.
- W czwartek wieczorem zawiozłem żonę do naszego szpitala we Włodawie. Tam podano jej tylko antybiotyk - opowiada pan Piotr. - W piątek rano pani ordynator oddziału wewnętrznego powiedziała nam, że szpital nie ma pieniędzy na zakup leków podnoszących poziom białych krwinek. Byliśmy zmuszeni pędzić do Lublina.
Wczoraj koło południa pacjentka dostała niezbędne lekarstwa w SPSK1 w Lublinie. Na szczęście mąż dowiózł ją na czas.
Dyrektor zapewnia, że w przypadku, kiedy pacjent nie ma własnego samochodu, szpital gwarantuje bezpłatny transport. - Dojazd do Lublina trwa ok. godziny, czyli krócej niż sprowadzenie leku - argumentuje Sitnik.
Jednak specjalistka z lubelskiego SPSK1 uważa, że życie pani Marleny było zagrożone. - Pacjentka miała neutropenię z gorączką. Ze względu na bardzo niski poziom białych krwinek było bezpośrednie zagrożenie życia, wtedy liczy się czas - podkreśla Monika Lewicka, onkolog kliniczny. - Niestety, chemioterapia jest scentralizowana i w większości przypadków specjalistyczne leki nie są dostępne w szpitalach powiatowych. Dla samego pacjenta koszt takich leków jest bardzo wysoki. Za jedną ampułkę musiałby zapłacić 700 zł, a trzeba wziąć 5-7 zastrzyków.
Dlaczego szpitale powiatowe nie są zainteresowane leczeniem onkologicznym? - Konkursy są ogłaszane, ale problem w tym, że z takich placówek nie ma ofert - mówi Alina Czyżyk, kierownik delegatury lubelskiego oddziału NFZ w Chełmie. - Brakuje tam sprzętu i lekarzy onkologów, którzy wolą pracować w większych ośrodkach. Skutek jest taki, że pacjenci muszą jeździć na chemioterapię do dużych miast.