W chełmskich punktach skupu cena kilograma plastikowych butelek po napojach w krótkim czasie spadła z 70 do 30, a nawet 10 groszy. Pomimo to wciąż są dostawcy, którzy zwożą góry worków, wypełnionych wygrzebanym w śmietnikach plastikiem. Dla wielu to jedyne źródło utrzymania.
- Codziennie ze swoim towarem stawia się u mnie po około 40 dostawców - mówi Alicja Strycharz, właścicielka punktu skupu przy ul. Piramowicza. - Wśród nich są osoby, które ze zbieractwa utrzymują siebie i rodziny, ale też i tacy, którzy wychodzą w teren, byleby tylko zebrać na ćwiartkę. Oddzielna grupa to emeryci czy renciści którym się nudzi. Dla zabicia czasu obchodzą miejsca, gdzie mogą liczyć na pozostawione butelki bądź puszki. Chociaż na niczym im nie zbywa, to tak jak pan Krzysztof, kiedyś ważna figura w wojskowości, cieszą się z każdego zarobionego grosza.
Pani Alicja wśród dostawców ma swoich ulubieńców. Niektórych szczerze podziwia za ich pracowitość i - jakby to w tym kontekście zabrzmiało - profesjonalizm. Między innymi należy do nich pan Mirek, który po najgorszych doświadczeniach życiowych potrafił się z nich otrząsnąć i odnaleźć w roli głowy rodziny. Codziennie na przemyślnie skonstruowanej rowerowej przyczepce przywozi na Piramowicza górę złomu, aluminiowych puszek i plastikowych butelek. Wszystko to jest starannie posortowane i oczyszczone z brudu. Takim czyściochem jest też Artur, który systematycznie pierze worki, w których dostarcza swój towar.
- Nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś próbował przegnać mnie od śmietnika - zapewnia pan Mirek. - Wszyscy jedziemy na jednym wózku i staramy się sobie nie przeszkadzać. A czy to mi się opłaca? Myślę, że tak, skoro w ciągu dnia potrafię zarobić 20 i więcej złotych. Nikt za darmo takich pieniędzy mi nie da, a do opieki społecznej nie pójdę. Tak czy inaczej stać mnie, by utrzymać rodzinę.