Powtórz sobie nazwiska przedwojennych amerykańskich gwiazd filmowych. Nastrój się jazzowo. I idź na nowy film Allena, który jest jak the best off 81-letniego reżysera. Kochankowie, gangsterzy, Hollywood, Manhattan… wszystko co lubimy u tego reżysera!
Jeśli jest sierpień, to znaczy, że na ekrany wejdzie kolejny film Woody Allena. Tak jest i tego lata. „Śmietanka towarzyska”, która otwierała festiwal w Cannes – w weekend była w naszych kina przedpremierowo. Od 12 sierpnia już oficjalnie w repertuarze.
Czterdzieści filmów temu Woody Allen nakręcił „Manhattan”. I możliwe, że „Śmietanka towarzyska” wcale nie jest historią Bobbiego (Jesse Eisenberg), wrażliwego romantyka ani jego wujka Phila (Steve Carell), grubej ryby w filmowym świecie czy nawet sekretarki wuja - Vonnie (Kristen Stewart). To jest film o miłości Allena do Nowego Jorku. I złotej ery kina. Kolejny film o tym. Ale lubimy filmy Allena w stylu Allena, prawda?
Fabuła, która nas przenosi w urodę amerykańskich lat 30. ubiegłego wieku splata się z trzech wątków. Jednym jest historia szczęśliwej i nieszczęśliwej miłości. Choć widzowie i tak wiedza więcej niż bohaterowie – nie zdradzę, kto się w kim kocha, kto jest wyrachowany, kto naiwny i co z tego wynika. Lepiej dowiedzieć się tego w kinie. Zwłaszcza, że śledzenie powłóczystych spojrzeń, romantycznych spotkań w słodko oświetlonych plenerach zajmuje chyba połowę filmu.
Druga jest podzielona między nurt gangsterski, filmowany z widoczną pasją i zgodnie z powszechnym wyobrażeniem metod przedwojennych czarnych charakterów. Egzekucje w miejscach publicznych i w zakamarkach. Zwłoki zalewane betonem, walizki puchnące od plików gotówki. Brudnej oczywiście. Szulernie, kluby.
Dokładką są żydowsko-filozoficzno-egzystencjalne dyskusje najstarszych bohaterów opowieści – rodziców Bobbiego.
Scena dialogu starszych państwa na temat sensu modlitwy, decyzji syna-gangstera, który przez śmiercią zmienił wiarę przywołują najlepsze allenowskie pokłady ironii, dowcipu i inteligencji.
Matka: - Najpierw morderca, teraz chrześcijanin? Już nie wiem, co gorsze! Ojciec: - Przecież ci wytłumaczył, że to dlatego, że u Żydów nie ma życia pozagrobowego. Matka: - To głupio, że nie ma, przynajmniej mielibyśmy więcej klientów... Tak, to mniej więcej idzie.
O ile widownia damska śmieje się w innych momentach niż męska, o tyle obrazy z domu rodzinnego Bobbiego budzą radość powszechną. No, chyba, że ktoś wycieczki w stronę chrześcijan potraktuje osobiście i się obrazi.
Pewnie znajdą się widzowie, którzy będą narzekać, że wolna narracja, że Jesse Eisenberg taki trochę przezroczysty (to ja) a Kristen Stewart składa się tylko z idealnej figury (to też ja). Ale prawdziwy allenolog nie grymasi tylko idzie i ogląda. Tradycja sierpniowa.